Nie wiem co sądzić o aktualnej mojej sytuacji, czyli od zajadania się słodyczami przeszłam do tego, że jem dwa razy dziennie: śniadanie i kolacje i tyle
Gdy przeglądasz się w lustrze i masz ochotę je stłuc, to nie lustro trzeba zniszczyć, to ciebie trzeba zmienić.
Najgorsze w piekle to nie palący ogień, wieczność męczarni, utrata łaski bożej czy poddanie torturom. Najgorsze w piekle jest to, że nie wiesz, czy już się w nim nie znajdujesz.
Zaczynam się niepokoić o siebie skoro od bliskiej osoby usłyszałam,że mój styl jedzenia nie jest zdrowy. Sama też to zauważyłam, wszystko się odzywa naraz. Byłam dziś na granicy utraty przytomności, zrobiło mi się słabo i odpłynęły ze mnie siły, czułam się dosłownie wiotka. Jem bardzo nieregularnie i za mało. A jednocześnie czuję czasami po zjedzeniu małej porcji, że więcej nie wcisnę, innym razem jestem głodna i jem i jestem nadal głodna. Zapewne wystarczyłoby tylko jeść regularnie.
I zaczęłam się wstydzić tego, że jestem głodna. Już wolę to zignorować.
Tak jak kiedyś wstydziłam się, że ktoś osądzi, że jem za dużo. I samego faktu, że ktoś miałby patrzeć jak jem.
Wiek: 28 Dołączył: 17 Cze 2022 Posty: 390 Skąd: Polska
Wysłany: 2022-12-14, 09:24
Cytat:
Zapewne wystarczyłoby tylko jeść regularnie.
Sama mam z tym problem. Mój pierwszy posiłek jest jakoś 15-16. Wcześniej nic nie jem, bo nie czuję głodu, ale jak już zacznę jeść to nie mogę przestać. Wszystko wynika z nieregularnego trybu jedzenia. Objadam się na noc, nie doszłoby do tego gdybym zjadła po ludzku śniadanie z rana.
księżycowa napisał/a:
I zaczęłam się wstydzić tego, że jestem głodna
Mam tak samo. Wstydzę się jeść, wstydzę się być głodna, nie wiem jaka porcja jest w porządku do zjedzenia. Jem albo za dużo, albo za mało. Jakbym nie zasługiwała na jedzenie.
Kiedyś stwierdzono mi bulimię. Głodziłam się, wymiotowałam, przeczyszczałam, liczyłam każdą kalorię, wszystko było regularne. Z czasem mi to minęło i pozostały jedynie napady obżarstwa i sporadyczne wywoływanie wymiotów. I nie wiem, czy faktycznie mam tę bulimię, czy to tylko kompulsywne objadanie się. Jestem rozwalona pod każdym aspektem jeśli chodzi o jedzenie. Wstydzę się jeść nawet przy bliskich nie mówiąc już w jakiejś restauracji itd.
Może ja nie pasuję do tych ludzi. Jeżeli ja mam znowu wyjść z tej swojej skorupy, wystawić tę rękę na zewnątrz i od razu mi odetną, to mi się nie chce, to ja się boję.
Dla mnie jedynym wyznacznikiem jest to, że nakładam sobie mniej niż chłopakowi z którym się spotykam i tak żeby ta różnica była zauważalna. To takie głupie.
I od początku nie dojadałam do końca. Kiedy zdarzy się inaczej to się dziwi.
Jak sporadycznie zamawiamy jedzenie porcje są identyczne - zjadam całość. Jak byliśmy na kebabie to brałam najmniejszego.
W domu ciężko mi złapać jakikolwiek punkt odniesienia, dziś zrobiłam sobie niezbyt dużą porcję, ale zjadłam całość i nie chodzę z pustym żołądkiem.
Cytat:
Kiedyś stwierdzono mi bulimię.
wiedźma, mi z kolei nikt nigdy nie stwierdził zaburzeń odżywiania, bo nikt z otoczenia się nawet nie zorientował, że ograniczam jedzenie, że jestem osłabiona bo nie jem, że mam satysfakcję jak małą część obiadu zjadłam, na ile nad tym panuję, że w końcu nad czymś mam kontrolę. To było w gimnazjum. Ale coś z tego zostało, jakoś ślad. I jak jest trudno to dokłada się ta cegiełka.
Wiek: 28 Dołączył: 17 Cze 2022 Posty: 390 Skąd: Polska
Wysłany: 2022-12-14, 18:15
księżycowa, a nie rozmawiałaś z psychiatrą na ten temat? Psychologiem? Terapeutą? Może coś by Ci doradził.
Może ja nie pasuję do tych ludzi. Jeżeli ja mam znowu wyjść z tej swojej skorupy, wystawić tę rękę na zewnątrz i od razu mi odetną, to mi się nie chce, to ja się boję.
Wróciłam do mojej starej apki do wklepywania jadła.
Póki co nie wyrzucam kawałka jabłka bo mi się makro/kalorie nie zgadzają ani nie równam sobie dziennego bilansu w dół, oby tak zostało.
Wiek: 29 Dołączyła: 23 Gru 2016 Posty: 3624 Skąd: Polska
Wysłany: 2023-02-22, 14:01
Przyszłam ponarzekać. Nie musicie odpisywać.
Dwa dni temu powiedziałam P., że już dobrze się czuję w aktualnej, zdrowej wadze, mimo że jest wyższa niż wyjściowo. Schudłam 13,5kg. Trochę nie wiem jak. Przedwczoraj to zakomunikowałam i spoko. A wczoraj rozmawiamy o powrocie na AcroYogę (gdzie musiałby mnie dźwigać na nogach) i pyta, „czy można odchudzić lotniczkę”. A potem opowiada o szczupłych laskach, z którymi by się fajnie ćwiczyło, o swoich byłych, o adoratorce… Mam ochotę tylko westchnąć z frustracji. Jest lepiej, niż kiedyś, gdy komentował mój wygląd. Pamięta, żeby okazywać mi akceptację (ewentualnie mu przypomnę i wtedy okazuje). Chce być wobec mnie szczery, jak mu coś nie leży i nie chcę jego otwartości tracić. Ale jestem sfrustrowana, że od 1,5 roku wiecznie moja waga jest not-enough. Chętnie bym sobie wyrobiła bardziej wysportowaną sylwetkę, ale P. wie najlepiej, jak źle jest z moimi plecami. Nawet najprostsze ćwiczenia zajęć „Zdrowy Kręgosłup” mnie rozwalają, więc nastawiam się na fizjoterapię. Czyli nic się nie zmienia, zostaje obustronna frustracja. Mogę schudnąć dietą, ale czuję niechęć, by robić to tylko dla niego, (dla siebie już osiągnęłam cel), zresztą przed dietą powstrzymuje mnie brak energii i poEDkowe uprzedzenie do liczenia kalorii.
Hmm, chociaż może od strony medycznej wkręciłabym się w bilansowanie mikro- i makroelementów, białka, węgli i reszty? Tylko wagę musiałabym kupić.
– Where did you go, psycho boy?
– I felt like destroying something beautiful.
Dziwnie jest. Mocno. Chciałam się zwierzyć, ale czuję, że nawet zwykła rozmowa "o tym" zabierze mi cząstkę "tej" strefy komfortu. Tracę rozsądek tak czy inaczej, co do aspektu odżywiania czy aktywności fizycznej. Nie mówię nikomu prawdy, bo nie chcę i nawet nie potrafię. Nawet osobie, której mogę zaufać i z którą jestem blisko. Ale i tak nie widać po mnie, to akurat w miarę obiektywnie ujęte, więc nikt nie pyta, nie interesuje się. I dobrze. Chcę, by tak zostało. Jak najdłużej. Oby jak najdłużej.
śpiewały ptaki, gdy wracałem nad ranem
i nie czułem euforii, tylko to,
że przegrałem.