Postanowiłam założyć ten temat, ponieważ nie wiedziałam, w jakim miejscu porozmawiać o tym z wami.
Ja doszłam do wniosku,że szkoła,to dla mnie ucieczka od domu. Zakład maskę szczęśliwej dziewczynki i udaję,że wszystko jest dobrze. Poza kilkoma osobami większość zna mnie, jako wesołą, zadowoloną, roześmianą.
W szkole samą siebie niekiedy okłamuję... wmawiam sobie,że jest ok. Wracam do domu i budzę się,po chwili jest źle. Co o tym myślicie?
Jestem więźniem. Zamkniętym w klatce mego ciała. A jednak nazywam się wolnym jak sokół.
Wiek: 30 Dołączyła: 23 Sie 2012 Posty: 490 Skąd: warmińsko-mazurskie
Wysłany: 2012-10-14, 17:48
Powiem krótko - witaj w klubie.
Też stwarzam pozory bycia wesołą. Myślę, że to nic innego jak chęć akceptacji, bądź jej zwiększenie, by podnieść samoocenę. Idziesz do szkoły, gdzie ludzie Cię tak na prawdę nie znają, a oceniają po tym, jaka jesteś w szkole. Myślę, że bardzo wiele osób tak robi.
Agresja jest dynamiczna, jak crescendo w muzyce. Zło jest nieruchome.
Choć ostatnio zauważyłam pogorszenie... mam wrażenie,że ludzie z klasy się ode mnie nieco odcięli.
Od początku wyróżniałam się nieco innym ubiorem, upodobaniami... więc to raczej nie z tego powodu. Może to dlatego,że ten mój równoległy świat stracił rację bytu w ostatnim tygodniu? Byłam smutna, płakałam kilka razy... czuję się teraz nieco samotna w klasie. A dawniej tak nie było.
Jestem więźniem. Zamkniętym w klatce mego ciała. A jednak nazywam się wolnym jak sokół.
Wiek: 31 Dołączyła: 08 Paź 2012 Posty: 57 Skąd: Polska
Wysłany: 2012-10-14, 18:11
Ja juz z tym nie musze walczyć ( odosobnieniem , czy samotnością w klasie). Doszłam do wniosku, po około 3 latach , że nie ma sensu starać się, zdobywać na siłę znajomych, czy mieć z kim porozmawiać. Jeżeli ktoś coś do mnie ma to pyta się i na odwrót.
W większości przypadków szkoła i znajomi będący w niej są tylko na okres trwania nauki. Potem przetrwają nieliczne , a i tak nie na zawsze.
Z tego co wiem najbardziej stabilne są przyjaźnie zawarte podczas studiów.
Ale rzeczywiście szkoła jest pewnego rodzaju odskocznią, chwilowa zmiana otoczenia. Też przybieram maskę , ale jej stopień ma na celu tylko i wyłacznie ukrycie strachu , lęku, obawy i nieufności.
Hm, mam tak samo.
Po prostu wiem, że ludzie wolą się trzymać osób szczęśliwych, uśmiechniętych. Dlatego staram się taka być. Dopiero po powrocie do domu, mogę ściągnąć z twarzy fałszywy uśmiech.
Też tak mam. Szkoła była i jest dla mnie ucieczką od problemów.
Nauką zagłuszam przygnębienie (w szkole), bo w domu ciągle leże patrząc w sufit albo godzinami bujając się. JEdnak nieraz mi się nie udaje... i nie idę do szkoły albo zrywam się z połowy lekcji.
Wiek: 34 Dołączyła: 20 Sie 2012 Posty: 401 Skąd: świat
Wysłany: 2012-10-16, 15:20
Dla mnie też szkoła jest ucieczką w pseudoszczęśliwość. Tam jestem anonimowa, bo nikt nie zna prawdziwej mnie. Jeśli nie będę paplać o głupotach, chichotać i się wydurniać, zostanę uznana za dziwną, smutną, złą, głupią itd. Ludzie już nawet o nic nie pytają, tylko wydurniają się, przestaję dlań istnieć, co jest dla mnie całkiem korzystnym układem. W domu tylko odrabiam lekcje, uczę się bardzo niewiele. Rozwijam się w tym, w czym chcę się rozwijać, nie wciskam się w schematy podstawy programowej i inne rzeczy tego typu. Siedzę na lekcjach, słucham jak biedny nauczyciel się produkuje i myślę. To mi wystarcza. Dom to zupełnie inna sprawa.
Przestaję sobie radzić z tym, że w szkole nie jestem już tak traktowana jak wcześniej.
Pamiętacie może, jak na początku pisałam, że klasa mnie lubi, nie mam problemu z kontaktem itp... to się zmieniło. Nie umiem już udawać, że czuję się dobrze.
Spacja po znakach interpunkcyjnych. | Nmh
Jestem więźniem. Zamkniętym w klatce mego ciała. A jednak nazywam się wolnym jak sokół.
Ostatnio zmieniony przez 2012-11-29, 12:05, w całości zmieniany 1 raz
Ja też codziennie byłam w szkole roześmiana, mam jakieś tam swoje odpały. Właśnie ostatnio się zmieniłam i kilka osób to zauważyło. Poza tym zresztą w szkole wybiegłam z jednej z lekcji, bo wybuchłam... Wylądowałam u psychologa. Od tamtego czasu jest trochę inaczej, jedna z koleżanek zauważyła blizny. Nie zrozumiała tego, zresztą nie oczekuję od nikogo zrozumienia. Może to i lepiej, bo już miałam trochę dość udawania.
"Jestem dzieckiem lęku. Jestem dzieckiem śmierci, którą noszę w sobie.
Jestem swoją własną samozagładą.
Ale jeszcze jestem."
Zaczęło się... znowu. Gdy tylko się uwolniłam...
Jadę do szkoły busem i wiem, że jest nie najlepiej. Czuję się przybita.
A gdy tylko zobaczę ludzi z klasy - uśmiech. Dawniej nawet nie wiedziałam, nie zwracałam uwagi na to, że takie coś ma miejsce, nie myślałam o tym. Teraz fakt, że nie panuję nad tą moją udawaną wesołością, mnie przeraża. To się dzieje wbrew mojej woli.
Nadal nie widzę poprawy. Po znakach interpunkcyjnych stawiamy spację. | Nmh
Jestem więźniem. Zamkniętym w klatce mego ciała. A jednak nazywam się wolnym jak sokół.
Ostatnio zmieniony przez 2012-11-29, 12:03, w całości zmieniany 1 raz
Wiek: 29 Dołączyła: 28 Lis 2012 Posty: 320 Skąd: świat
Wysłany: 2012-11-28, 22:03
Znam to i to jak dobrze. W szkole codziennie śmieję się do bólu brzucha i jestem wesoła. LadyDracula, robię to samo, też wmawiam sobie, że jest dobrze, że skoro teraz jestem roześmiana to będzie tak jak zostanę sama i wrócę do domu. Niestety tak nie jest. Próbowałam się podzielić moim smutkiem z bliższymi koleżankami, ale widać, że nie rozumieją, zmieniają temat i przekonałam się, że nie mam co szukać wsparcia.
I think a bullet
might hurt a little bit less
than this loneliness.