Patrycja9.03, dlatego ja jestem ufny i daję drugą szansę. Nie każdy ją wykorzystuje i znakomita większość popełnia te same błędy. Natomiast dzięki temu poznałem wielu wspaniałych i cieszę się z danej drugiej szansy.
„Rzeczy, które posiadasz w końcu zaczynają posiadać ciebie.” Palahniuk
Kolekcjoner, ale większość jednak nie wykorzystuje danej drugiej szansy. Ale może rzeczywiście warto szukać? Chyba prawdziwym jest powiedzenie, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie.
No nie wiem. Skąd mam wiedzieć, że akurat ta dana osoba, to jest diament i dawać jej kolejne szanse bez limitu, podczas gdy ona nadal będzie mnie dymać?
Jeżeli nie będzie wykorzystywać kolejnej / kolejnych szans, a ciebie będzie to "boleć", czy też jak to ujęłaś będziesz dymana to nie dawaj więcej nadziei i tyle. Cóż za problem?
"Najsurowszy norweski black metal prosto z głębin norweskich lasów osikany moczem renifera"
hmm bardzo łątwo mówić o dawaniu drugich szans, zawsze chciałabym ją otrzymywać, ale nigdy dawać. Wielokrotnie "przejechałam" się na prawdziwych przyjaźniach. Osobiscie miałam wrażenie, że wszystko rozsypało się w jednym momencie. Jedno spotkanie pokazało jak bardzo się od siebie różnimy, jak jesteśmy inne. Łatwo mi było obwiniać tę drugą osobą, ale zaczęłam się zastanawiać, czy to ja nie stałam się zbyt poważna i zbyt wciągnięta we własne problemy, by bawiły mnie trywialne sprawy, czy okropne żarty na temat innych.
Czy z dnia na dzień można ulec tak wielkiej zmianie, że rzeczy które najbardziej lubiłaś w przyjacielu stają się jego wadami?
Ja miałam dwóch bardzo dobrych przyjaciół z których znałam od dzieciństwa... Wspierali mnie, stawali w mojej obronie, pomagali, tylko ja byłam zbyt dobra i łatwierna, co wykorzystywali. Pożyczali pieniądze i nie rzadko nie oddawali... Niby dobrze się znimi dogadywałam, ale z czasem, kiedy zaczęłam się izolować, mniej zwracali na mnie uwagę. Chciałam utrzymywać znajomości, ale kiedy dochodziło do tego że mogłam spotkać się większą liczbą ich znajomych, wymyślałam coś, lub mówiłam że nie chcę... Jeden z nich pożyczał dosyć często pieniądze, obiecywał że odda, tylko jak dostanie od rodziców, zarobi, ja głupia wierzyłam, bo przecież to przyjaciel, nie może kłamać, w końcu odda... I mimo że czułam co będzie, nie słuchałam się swojej intuicji, co wykorzystywał... W końcu powiedziałam że póki nie odda nic więcej nie pożyczę... Ale nie ważne, właśnie on po jakimś czasie dowiedział się co ze mną jest. Z rok po tym było jeszcze ok. Spotykałam się, wspaniale się dogadywałam, starał się zrozumieć mnie, albo udawał... Tylko im bardziej wsiąkał w swoich zjanomych, tym częściej dostawałam odpowieć, że zajęty pracą. Aż w końcu zerwałam kontakt. Nie patrzę się za siebie. Jak i nie chcę go znać... Drugi podobnie, ale nie chcę opisywać co dokładnie się stało. Na szczęście znalazłam nowych, którzy są zupełnie inni
Wiek: 37 Dołączyła: 15 Kwi 2011 Posty: 698 Skąd: z krańca świata
Wysłany: 2012-07-19, 13:24
Hmm... fałszywi przyjaciele... Boże chroń mnie przed nimi, bo z wrogami sama sobie poradzę!;-)
Była kiedyś osoba, której mocno pomogłam w ciężkiej sytuacji życiowej (wypadek, leczenie, kredyt itp). Tak zaczęła się ta 'przyjaźń'. Owszem, na początku, było miło, zapewniała mnie o swojej przyjaźni, o tym, iż zawsze mogę na nią liczyć, wskoczy za mną w ogień i inne rzeczy, które się mówi jak chce się być miłym;]
Jakoś ta 'przyjaźń' się rozwijała. Otworzyłam się przed nią, super się nam gadało, wydawało mi się, że się świetnie rozumiemy. Zawsze mogłyśmy na siebie liczyć. Do czasu.
A już najbardziej zaczęło się psuć, gdy wystawił mnie chłopak, który mimo tego, że spotykał się ze mną - zakochał się w niej (mniejsza o większość - nie zależało mi na nim). Wtedy zostałam 'zrugana' przed szeroką publicznością(1/4 mojej dość dużej liczby kolegów i koleżanek z pracy), że coś ze mną nie tak, bo jak ktoś mnie poznaje to ucieka od razu, że powinnam leczyć się psychicznie, bo mam problemy ze sobą i nie zwierzam się każdemu z całego mojego życia. Że jestem niesamodzielna, że spotykała się ze mną, bo nikt inny nie chciał. No i że kasę jej pożyczyłam tylko dlatego, że się znamy ( to to akurat racja, wszak obcym nie pożyczam i nie taką sumę) i to ją boli.Bo nie wiem, chyba każdemu powinnam pożyczać, kto poprosi. No i że wszystko złe, co w moim życiu jest tylko i wyłącznie moją winą. Tych kłótni było kilka, każda jak wojna w piekle. Każdą bardzo przeżywałam, martwiłam się, że jestem złym człowiekiem (może i tak jest) i zawsze walczyłam o kontakty. Aż w końcu powiedziałam dość.To znaczy, zmotywowała mnie jedna życzliwa koleżanka, która była niemym widzem wszystkiego. I powstrzymywała, kiedy ja chciałam szukać kontaktu. Zawiodłam się, nie powiem. Ale "najlepsze" w tym wszystkim było to, że po moim bardzo długim nieodzywaniu się miałam w planach wyjazd zagraniczny. Na stałe. I ona się dowiedziała o tym i zadzwoniła do mnie z propozycją spotkania. I do mnie z wyrzutem " czemu jak kogoś polubię, to zawsze ten ktoś wyjeżdża". Miłe... ;S
Od tego czasu widujemy się sporadycznie, zawsze to ona inicjuje spotkania. A potem opowiada, że ja się jej napraszam. W sumie to powinnam ją olać, ale jakoś taki sentyment został.
Z perspektywy czasu widzę, że może za bardzo zaangażowałam się w tą znajomość, (powiedziałabym byłą- przyjaźń, ale chyba nie ma takiego słowa), może za bardzo zależało mi na kimś bliskim, że płaszczyłam się po każdej kłótni jak zbity piesek. Teraz bym tak nie zrobiła. W każdym bądź razie nauczyłam się jednego - ludziom nie można ufać.
Nie bójcie się, moje myśli są takie malutkie, że będę je i po śmierci rzucał wam na płatkach śniegu spadających z nieba. A w lecie? Namyślę się! Przecież nie umieram jeszcze.
widze duzo ludzi podobnych do mnie, ja stracilem wszystkich przyjaciol, mialem swoja paczke kolegow bylismy zawsze wszedzie razem, zawsze im pomagalem jak tylko moglem, kazdy z nich po znalezieniu dziewczyny przestal utrzymywac ze mna jakikolwiek kontakt, niewiem czy to jedno przeszkadza drugiemu ? nie ma na kogo liczyc teraz, samotne wieczory nie ma z kim wyjsc, tragedia niewiem dlaczego tak sie stalo moze to moja wina