Krzysiu, żeby mi to było ostatni raz. Chociaż masz rację. Jestem spasioną świnią.
You know you did me wrong (mmm)
Just one more cup of coffee 'fore I go (mmm)
I know I better stop and cut the show (mmm)
I'll leave you all the memories and go, I'ma go
Ale bez przesady, aż tak Krzysiu nie napisał… To miało być tylko takie motywujące, że z opisanych przez Ciebie wartości zmiennych nie wynika nic niepokojącego, a wręcz przeciwnie – brzmi na coś, co naprawdę dość szybko da się odkręcić, to oto chodziło. Już nie wspominając o tym, że wyglądasz dobrze bez względu na jakiekolwiek przeciwne rozporządzenia…
Cappy, w innym temacie zadeklarowałaś gotowość wtopienia się w zaburzenia odżywiania.
To wcale nie jest gwarancją schudnięcia, utrzymania wagi itp. Dostaniesz gwarancję, jasne, ale z dużym prawdopodobieństwem jedynie zrytej bańki na wiele lat i szamotaniny.
Cytat:
Na razie jestem na etapie rzucania słodyczy. Nawet staram się jeść regularnie. Właściwie nie staram się a jem regularnie.
Pytana podajesz za mało danych. Możesz jeść same zdrowe-fit-eko-bio rzeczy o regularnych porach, nie tykać różnorodnych produktów a czekoladę oglądać jedynie na półkach sklepowych a i tak nie chudnąć. Może po prostu nie jesteś w deficycie kalorycznym? Liczysz kalorie/zapisujesz co jesz? Czasem człowiek nie zdaje sobie sprawy, że ten "fit" batonik w biegu, kapuczino w robolni, łyżeczka więcej oleju do smażenia, no i dwie garście orzechów zamiast jednej, a może znowu też parę łyżek więcej płatków w owsiance robią różnicę. Takich rzeczy można mimowolnie nie rejestrować, a jednak mają też wpływ na proces tracenia wagi.
Mam nadzieję, że Tobie uda się w to gówno nie wdepnąć i znaleźć zdrowsze rozwiązanie. Przykro mi, że tak się czujesz i usłyszałaś takie komentarze na temat swojego wyglądu. Ludzie są wstrętni. Nie daj się.
Korzystałam z pomocy dietetyka ale niewiele to dało.
Długo korzystałaś z rozpiski od dietetyka? Stosowałaś się do tej diety? Mówiłaś o tym, że nic to nie daje?
W innym temacie wspominałaś o jakiś problemach zdrowotnych, więc tym bardziej warto sprawdzić w badaniu krwi czy wszystko jest w porządku i nie masz np. jakieś anemii.
Myślę, że kwestia słodyczy nie jest jedyną istotną sprawą. Rodzaj pieczywa, jak są skomponowane posiłki, ile ich masz w ciągu dnia, czy podjadasz słodycze, czy pijesz dużo wody niegazowanej.
3km rowerem do pracy to też nie jest jakąś szaloną ilością wysiłku.
Wiek: 18 Dołączył: 02 Mar 2019 Posty: 195 Skąd: łódzkie
Wysłany: 2020-09-12, 22:38
U mnie sytuacja jest... Nie powiedziałabym, że dobra, może stabilna? Mam wahania, raz mam wielką chęć pożreć całą lodówkę (i to robię, heh), a czasem jeść mało albo w ogóle. Mieszkając w bursie mam mniejszy dostęp do jedzenia i myślałam, że może przez to schudnę, ale po pierwszym tygodniu wróciłam do domu, nic takiego tam nie jadłam specjalnego, nie opychałam się, właściwie to jadłam jedynie trzy posiłki dziennie i co? Przytyłam, otóż to, i od razu sięgnęłam po kupkę słodyczy
Like a streetlight
In the middle of the lonely night, I still just look bright
In the middle of the lonely night, I try my best to smile
Adenium, nie wiem już co by mi pomogło. Robię sobie dietetyczne kolacje. Staram się jadać jedną kromkę chleba czasem jedną połowę bułki. Wolę bułki niż chleb. Tak jak już wspomniałam robię 3 km rowerem do pracy potem wracam kolejne 3 km. To już daje 6 km. Potem idę jeszcze 2 km na skatepark i tam 30 minut ćwiczę. Potem wracam kolejne 2 km. To już razem 4.
Może ty byś mi coś poradziła?
You know you did me wrong (mmm)
Just one more cup of coffee 'fore I go (mmm)
I know I better stop and cut the show (mmm)
I'll leave you all the memories and go, I'ma go
Cappy, a mogłabyś odpowiedzieć konkretnie na moje pytania zawarte w poprzednim poście? Jak i na pytania Mustela Nivalis?
Nie piszesz kompletnie nic o tym jak wygląda Twój sposób odżywiania. Czym są dietetyczne kolacje? Ile posiłków jesz dziennie? Co za różnica czy jesz bułki czy chleb, jak chodzi o to z jakiej mąki są zrobione.
Ja mam obecnie dietę, ale nie pod schudnięcie a pozbycie się m.in tkanki tłuszczowej, tyle, że wszystkie posiłki mam ważone, mam rozpisane co i ile czego mogę zjeść. Pieczywo mogę, ale tylko pełnoziarniste na zakwasie. Mam rozpiskę na 5 posiłków dziennie w konkretnych porcjach.
Adenium, przepraszam. Nie umiem się rozpisywać. Mój sposób odżywiania? Hm... co by tu powiedzieć? Nie wiem co powiedzieć w tym temacie.
Nie mówiłam dietetykowi że moja dieta nie działa, aktualnie nie korzystam z jego pomocy. Staram się radzić sobie sama. Robię sobie sałatki na kolację. Sałatka z mozzarellą i tuńczykiem. Staram się nie jeść wieczorem słodyczy, w ogóle słodyczy jedynie gorzka czekolada wchodzi w grę.
Swojego deficytu kalorycznego, zapotrzebowania kalorycznego nie liczyłam. Może pora policzyć? W internetach pewnie jest dużo kalkulatorów.
Staram się jeść co 3-4 godziny z tym, że mało jem rano. Biorę tylko bułkę do pracy na 10. I wtedy jem. Do dietetyka na razie nie mam co iść bo brak na niego funduszy.
Co jem? Prawie wszystko. Oprócz słodyczy. W jakich godzinach?
7,10, 13, 16 i ostatni posiłek o 19.
Wiek: 27 Dołączyła: 03 Lip 2017 Posty: 1316 Skąd: Europa
Wysłany: 2020-09-14, 17:26
Cappy, odrzuć makaron, masełko, ogranicz mięso, człowiek nie potrzebuje jeść mięsa codziennie. Tak samo ryby. Sery żółte i pleśniowe to to co zabiło moją pierwszą w życiu dietę, która była zasadna, bo kocham, ale jest to totalnie zbędny tłuszcz. Wiadomo, wszystko dla ludzi, ale też, nie potrzebujemy codziennie jeść kanapek z żółtym serem. Twarożki są super, ale nie jakieś odtłuszczone, normalne, pełnotłuste, najlepiej mieszane ze świeżymi warzywami w domu, a nie Almette czy inne (te są często z dodatkiem śmietany, pomijając konserwanty). Dużo warzyw, mniej owoców. Jogurty bez cukru. Słone przekąski to też nie najlepszy pomysł. Zaprzyjaźnij się ze strączkami. Im bardziej różnorodnie tym lepiej. Nóż mi się w kieszeni otwiera jak widzę jak ktoś 5 dzień z rzędu je pomidora z twarożkiem i ryż z kurczakiem, bo chce schudnąć. Po pierwsze, z nudów rzuci to w cholere po tygodniu, po drugie, tak monotonną dietą można sobie tylko niedoborów narobić.
Ale poza tym warto też zrobić morfologie, poziomy hormonów, lipidogram, żeby obraną dietą sobie nie zaszkodzić.
Z liczeniem kalorii niestety jest tak, że można się w to za bardzo wkręcić. Dlatego dobrze mieć dietetyka, który policzy za ciebie. Niestety, w naszym kraju dietetyk się na NFZ należy dopiero przy skrajnej otyłości i przy chorobach metabolicznych czy przewodu pokarmowego... Kiedy powinien móc pójść do niego każdy, kto ma chęć zdrowo się odżywiać.
"Obojętność i lekceważenie często wyrządzają więcej krzywd niż jawna niechęć."
Ponownie zawitały u mnie białe plamy na paznokciach, chudnę, chyba mam nawrót tego co się działo 2 lata temu. Jest mi to na rękę bo tyle się męczyłam od przytycia po lekach ale boję się, że znowu zacznie się ciąg napadów i wszystko wróci. I tak źle i tak niedobrze. Po tylu latach zdrowe chudnięcie jest dla mnie zbyt abstrakcyjne. Najgorszy jest wybór między kaloriami a włosami na głowie, mięśniami, zębami, ogólnym zdrowiem.
Wiek: 18 Dołączył: 02 Mar 2019 Posty: 195 Skąd: łódzkie
Wysłany: 2020-10-29, 13:46
Moja relacja z jedzeniem znowu się zepsuła, jestem zmęczona. Stan przejmowania się kaloriami i każdym choćby najmniejszym przyrostem wagi utrzymuje się u mnie już miesiąc bez przerwy. Sporo schudłam, z czego akurat się cieszę, jednak psychicznie i fizycznie mnie to wykańcza. Mam wrażenie, że to nigdy nie minie, że nie da się z tego wyjść na amen
Like a streetlight
In the middle of the lonely night, I still just look bright
In the middle of the lonely night, I try my best to smile
Wiek: 28 Dołączyła: 23 Gru 2016 Posty: 3502 Skąd: Polska
Wysłany: 2020-10-31, 22:30
Eh, mam fazę na słodkie ostatnio... Sylwetka na tym nie korzysta i mam napady EDkowego lęku. Kontuzja nogi nadal nie pozwala mi normalnie wybiegać kalorii, a im bardziej staram się unikać słodyczy, tym więcej ich jem.
– Where did you go, psycho boy?
– I felt like destroying something beautiful.
Eh, mam fazę na słodkie ostatnio... Sylwetka na tym nie korzysta i mam napady EDkowego lęku.
Jak już przylazłam - to pomarudzę.
Ogólnie jakoś tak - czuję się zaszczuta. Mam niezdrową relację z jedzeniem to fakt. Problemy jelitowe - również. Zajadam emocje, których nie rozumiem i nie pozwalam sobie przeżyć - też prawda. Myślenie więc mimowolnie cały czas krąży wokół tego tematu i takie samozaszczucie jest wystarczająco nieprzyjemne. Cały czas o żarciu. Cały, kurła, czas.
Jednak dochodzą do tego wszystkiego czynniki zewnętrzne i jechanie po mnie jak po burej suce za każdy wybór żywieniowy, komentowanie absolutnie wszystkiego. To nie pomaga.
Słyszę, że za dużo jem (mówi mi człowiek jedzący 6-7 razy dziennie, gdzie ja spożywam dwa do trzech posiłków, więc sorry, to chyba normlane, że zamiast dziobnąć połówkę kromki zjem dwie!), że za szybko, że za łapczywie, że to, że tamto. Wszystko źle. Nawet jak niczego nie słyszę, to po prostu widzę ten wzrok na sobie, krytyczny, z domieszką odrazy. Jedzenie w domu stało się stresującym przeżyciem, co napędza błędne koło i doprowadza do nawracających kompulsów podsumowanych jedynie beznamiętnym "wszystko zależy od ciebie". Nawet wtedy, gdy poproszę o pomoc, bo wiem, że popłynę - nie otrzymuję jej. Nie chodzi mi o to, żeby wyrywać mi jedzenie, ale kurczaki, wyciągnąć na spacer czy porozmawiać zwyczajnie zamiast wzruszać ramionami.