Mąż się przyzwyczaił, że w moim towarzystwie jest przewaga mężczyzn i doskonale wie, że nie ma powodu do zazdrości. Ale też nigdy nie dałam mu powodu żeby mógł mieć wątpliwości.
Co do apetytu, to nie muszę narzekać
Zostaw ten cholerny kubek - potniesz sobie palce.
Wypij mleko, umyj buzię.
Przyjdę, zanim zaśniesz.
To w końcu jednak jesteś zwolenniczką teorii o ludzkiej monogamii? Uważasz, że zakochanie/zauroczenie trwa kilka miesięcy, a potem może przerodzić się w przyjaźń i zaufanie. A co za tym idzie, pewność i stałość uczuć aż do grobowej deski, tak?
Nie jestem, bo nie wyobrażam sobie życia 50 lat z jedną osobą, ale nauczona doświadczeniem nigdy nie mówię nigdy
Patrząc na związki w naszym otoczeniu my się nie ograniczamy w kwestii posiadania własnego towarzystwa, większość moich koleżanek albo trzyma faceta na krótkiej smyczy, albo sama nie może nigdzie wyjść.
Zostaw ten cholerny kubek - potniesz sobie palce.
Wypij mleko, umyj buzię.
Przyjdę, zanim zaśniesz.
chodziło mi raczej o stereotyp "biedna żona, mąż jest facetem więc nie może się powstrzymać, a kochanka to ta zła albo ta naiwna". Każda sytuacja jest inna i wina zwykle leży po każdej stronie, a nie po jednej, dwóch
Zagajenie odnośnie stwierdzenia w kontekście romansów żonatych mężczyzn wydaje mi się dość adekwatne w tym temacie.
Rzeczywiście, uważam za niesprawiedliwe uważanie mężczyzny za bezwolnego i zmanipulowanego przez kochankę samca oraz automatycznego szukania winy w kobietach - żonie i kochance. To w końcu dorosły człowiek świadomy konsekwencji swojego postępowania i decydując się na długotrwałą relację pozamałżeńską wie, co robi, oraz jakie mogą być tego skutki.
Tylko nie bardzo rozumiem tego "wina zwykle leży po każdej stronie, a nie po jednej, dwóch", dlatego poprosiłabym o rozjaśnienie moich wątpliwości. Czyli leży po trzech i żona jest winną zdrady swojego partnera? Bo tak szczerze mówiąc, zastanawiam się, jaki jest w ogóle sens przerzucania części odpowiedzialności za czyjeś zachowanie na osoby drugie i trzecie w tym przypadku. Jeśli jest źle, żona jest już stara, po porodach się roztyła i nie jest taka atrakcyjna, jest zbyt zmęczona na seks, jest niemiła i w związku jest generalnie źle - czy to wystarczy, aby uznać ją za winną zdrady męża? W jaki sposób można się zachować, aby zostać uznanym winnym za bycie zdradzonym przez swojego partnera?
Dołączyła: 27 Mar 2015 Posty: 118 Skąd: małopolskie
Wysłany: 2015-05-05, 10:40
Kolejny wątek dla mnie...
Zacznę od tego, że dwa razy w życiu zdradziłam faceta. Za pierwszym razem, dawno temu, szczeniacki związek, wyjechałam na wakacje ze znajomymi bez niego, tam poznałam gościa z którym szybko się zakumplowałam, ale nie wiązałam z nim żadnych flirtów, wizji itd Natomiast ja mu się bardzo spodobałam i nie dogadaliśmy się, bo on odbierał moje sygnały jako zielone światło, a ja kompletnie nie miałam takich intencji. Pewnego wieczoru koleżanki z mojego pokoju wstawiły się i zamknęły przypadkiem drzwi na klucz i nie mogłam się dostać do pokoju, więc poszłam do chłopaków . Jeden kumpel powiedział, że będzie spał na podłodze i odstąpi mi swoje łóżko, ale po chwili zasnął jak kamień. A ja się wkręciłam w gadkę z tym, któremu się podobałam. Śmialiśmy się, było wesoło, ja też byłam wstawiona, potem powiedział, że jak nie przestanę czegoś tam mówić, to mnie pocałuje... A ja dalej gadałam swoje. Chyba podświadomie próbowałam go sprowokować. I mnie pocałował. Nie sądziłam, że to zrobi, wiedział, że mam chłopaka. Ale doszło do tego. Po chwili wyszłam z pokoju i poszłam na plaże. Do końca wyjazdu go unikałam, nic nie wyjaśniałam, byłam w szoku. Potem jak gdyby nigdy nic wróciłam z wyjazdu do swojego chłopaka. Miałam niewielkie poczucie winy, ale czułam się usprawiedliwiona, bo to on mnie pocałował . Nigdy nie powiedziałam chłopakowi o tym co się stało, a ze znajomym z wakacji nie utrzymywałam kontaktu.
Drugi raz to było już wiele lat później, inny chłopak. Byłam w dosyć patologicznym związku z którego nie mogłam się uwolnić (mój partner był borderline, przez 5 lat podejrzewał mnie o zdradę, mimo, że nie miałam prawa rozmawiać z nikim płci przeciwnej, ciągle mnie kontrolował, łaził za mną, więc nie miało nawet jak do tej zdrady dojść... ). Po 5 latach pojechaliśmy ze znajomymi na sylwestra na kilka dni, i mój facet ciągle siedział przy kompie, robił wszystkim łaskę, ze tam jest, a ja w tym czasie jakoś przypadkiem zaczełam flirtować z kolegą. zrobiło się miło i nadal chciałam rozstać się z facetem, więc uznałam, że to może mi jakoś pomoże... Fakt, dodało trochę sił i motywacji i wiary w siebie, że mogę żyć bez tego faceta. Ale pierwsza próba rozstania się nie udała, bo on do tego nie dopuścił, jakoś mnie zmanipulował i zgodziłam się zostać. Ale nie chciałam... chciałam kogoś innego, byle kogo byle nie jego, ale bałam się odejść. Wpadłam w dziwną relacje z moim... tatuatorem . Robił mi tatuaż na plecach i miałam wpaść na kilka sesji, a on otwarcie mówi, że lubi seks bez zobowiązań i często się zabawia... Byliśmy dobrymi kumplami i korciło mnie, żeby spróbować czegoś niegrzecznego, potrzebowałam adrenaliny i silnych bodźców. Pisaliśmy dużo po kryjomu oczywiście, a im więcej tajemnicy tym bardziej mnie to kręciło. Potem napisałam mu wprost, że chce odejść od faceta, ale nie wiem jak, że chce się zabawić. Powiedział, że wie doskonale o tym już od dawna i nie namawia, ale chciałby się ze mną zabawić. Umówiliśmy się na tatuaż... i zrobiliśmy to. Wiem, że to podłe, ale tyle krzywdy mi mój facet wyrządził, że zdradziłam go z kumplem 3 razy i miałam z tego powodu ogromną satysfakcje i czułam ulgę. Potem go rzuciłam i potrafiłam to zrobić.
Od tamtego czasu minęło kilka lat, miałam po drodze dwa niezbyt długie związki i nie flirtowałam, nie zdradzałam, było ok. Ale szukałam ciągle "tego kogoś" . Poznałam mojego obecnego męża. I dosyć szybko zdecydowaliśmy się na ślub (lubię komplikować sobie życie...). Jesteśmy prawie 2 lata po ślubie. LUBIĘ mojego męża, ale nie kocham go. Takie przynajmniej mam wrażenie. Jest świetnym facetem, przyjacielem, kumplem, z nikim nie mam tak dobrego kontaktu, nikt tak dobrze mnie nie rozumie i nie wspiera jak on. Ale brakuje mi tego bodźca, impulsu, adrenaliny... może jestem uzależniona od komplikowania sobie życia?
Od 2 tygodni wpadłam we flirt ze znajomym, którego kilka miesięcy temu poznałam służbowo. Nigdy nie rozmawialiśmy tak jak teraz. Jak z nim rozmawiam czuję motyle w brzuchu i nie mogę w nocy spać. Nasze rozmowy doprowadziły do tego, ze w sobotę do niego jadę (mieszka w innym mieście) na cały dzień. Nie sądzę, żeby doszło do zdrady, na pewno do tego nie chcę doprowadzić, chociaż myślę o tym, co by było gdyby mnie pocałował . Samo to, że jedziemy się spotkać już chyba jest takie sobie. Zwłaszcza, że on ewidentnie mnie podrywa. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nadal nie mam wyrzutów sumienia. Nie czuję się z tym źle, nie czuję, żebym robiła coś nie tak.
Wiek: 34 Dołączyła: 18 Gru 2009 Posty: 10452 Skąd: świat
Wysłany: 2015-05-05, 11:17
O jaka Ty biedna, no rzucają się na ciebie faceci z tym całowaniem i flirtowaniem a ty biedna sierotka marysia nie potrafisz im odmówić. "Mam 5 lat i blond kręcone włoski, oj ti-ti".
Kobieto opamiętaj się. I rozwiedź się jak najszybciej. Szkoda przyzwoitego (z tego co udało ci się napisać o mężu) faceta na ciebie.
Feather napisał/a:
może jestem uzależniona od komplikowania sobie życia?
Nie, jesteś zwykłą nimfomanką nie szanującą uczuć innych.
Przejęcie kontroli nad światem za pomocą łyżeczki i waty cukrowej
Na przypale, albo wcale - o tym będą musicale!
Jak widelcem kompot jesz.
Feather, mam wrażenie, że ani nie żałujesz tego, co zrobiłaś, ani nie zamierzasz zmienić swojego zachowania. Zawsze zastanawiało mnie to, jak osoba zdradzająca może później normalnie funkcjonować w związku, jak może patrzeć w oczy swojemu partnerowi. Pokazujesz absolutny brak szacunku wobec swojego partnera. Co innego, jeśli zdecydowalibyście się na wolny związek i obojgu pasowałby taki układ. Ale zakładam, że Twój mąż nie byłby zadowolony gdyby się dowiedział o Twoich "przygodach".
Co do samej zdrady... Dla mnie wytłumaczeniem zdrady nie może być na przykład to, że dwie osoby oddaliły się od siebie. Dopóki pozostaję z kimś w relacji nie może być mowy o nawiązaniu innej. To jest kwestia zwykłego szacunku. Ludzie się rozstają, to normalne, ale można to zrobić w sposób cywilizowany, który nie pozostawia ogromu żalu i nie niszczy psychiki drugiej osoby. Jednak najgorsze dla mnie jest to, jak osoby tłumaczą się ze zdrady. "Dla mnie to nie miało znaczenia", jest równoznaczne z "ty się dla mnie nie liczysz, twoje emocje i to, jak się poczujesz, nie jest dla mnie ważne". O ile jeszcze jestem w stanie zrozumieć takie tłumaczenie osoby, która nie zdaje sobie sprawy z tego, jakie poglądy na zdradę ma jej partner, o tyle w wypadku zaawansowanego związku, jest to dla mnie nie do przyjęcia.
Inesse napisał/a:
Jak uważasz czy można wybaczyć zdradę?
Można. I wiem, że się da. Ale wiąże się to z niebywałą pracą obu stron nad odbudowaniem zaufania i poczucia własnej wartości. Obrazy, myśli i wyobrażenia pojawiające się w głowie podczas np. intymnych chwil, na pewno w tym nie pomagają. I przede wszystkim, co nie jest oczywiste, osoba, która zdradziła musi żałować swojego czynu.
Inesse napisał/a:
Zdradził(a/e)s kiedyś?
Nie i nie wyobrażam sobie sytuacji, w której emocje mogłyby aż tak na mnie wpłynąć.
Dołączyła: 27 Mar 2015 Posty: 118 Skąd: małopolskie
Wysłany: 2015-05-05, 16:21
Można być nimfomanką, przy braku libido? Ja mam wrażenie, że u mnie chodzi o jakąś formę zwiększania poczucia własnej wartości, bo jak "złowię" to już mnie później osoba przestaje interesować.