mam wrażenie, że po czymś takim też człowiek pomocy by potrzebował...
Psychologicznej? 'Widzę, że wykrwawia się pan z odciętej ręki, czy chce pan porozmawiać o emocjach, które panu w tej chwili towarzyszą? Jakie myśli, jakie uczucia się pojawiają?'
Może to dziwne, ale parę razy również z osobami autoagresywnymi dokonywałam "wspólnej autoagresji". Zazwyczaj jednak wynikało to z czyjejś inicjatywy, a jedynie mojej zgody. Jednak nie było tak zawsze.
Ostatnio spotkałam się z taką propozycją od koleżanki- propozycją wzajemnego cięcia się. Podobno od dawna byłam na liście owej koleżanki ,,ludzi, którzy są prawdopodobnie dziwni". Była to lista osób, które borykają się z problemami w domu, po przeżyciach i z autoagresją. Sama nie wiem, co powiedzieć. Z jednej strony wydaje się to kuszące, ale z drugiej... pozbawia takiej intymności przy samotnemu cięcie siebie. Powinnam odmówić, prawda? Zaprzeczyć, że w ogóle się tnę. Mój Bogu, co robić?
,,It's not catastrophes, murders, deaths, diseases, that age and kill us; it's the way people look and laugh, and run up the steps of omnibuses."- Virginia Woolf
Mój Tumblr to same krwawe zdjęcia, zmasakrowane ciała. Wrzucam je na swój blog i oglądam to, co wystawiają inni. Ktoś zadał mi pytanie, czy nie boję się, że kogoś nie zainspiruję... Zdaje sobie sprawę, że nie powinnam tego robić, ale lubię to miejsce.
liv89, przeważnie skrzętnie ukrywam swoje blizny czy rany i wstawiając je do sieci czuję, jakbym to komuś pokazała. Ludzie klikają serduszka, reblogują, co daje mi poczucie, że "ktoś tam jest" - kto zwrócił uwagę, kto ma podobne problemy.
A oglądanie krwawych zdjęć, to jak dla innych oglądanie ładnych piesków/kotków. Po prostu to lubię.
Uzależnienie jak uzależnienie. Z zasady lepiej z nim walczyć niż rozwijać i sprawdzać, jaki będzie następny poziom. Wspólne okaleczanie się wydaje mi się być jazdą po bandzie.
To, co mnie gryzie najbardziej, to zagadnienia etyczne: bo dlaczego, na litość, ludzie mieliby się umawiać na, na przykład, wspólne cięcie? Nawet jak wiedzą, że hej - ten, ten, ten i ten ma z tym problem, to umacnianie się w problemie nie wydaje się ani rozsądne, ani tym bardziej empatyczne. Brzmi raczej jak "o, patrz, tu nam statek przecieka, wody nabieramy. To co, rozwalimy to w cholerę, na trzy-cztery?".
Jak spadać, to zbiorowo, może będzie mniej bolało przy upadku?
Idei kaleczenia się wzajemnie nie rozumiem już w ogóle. To znaczy tak - mechanizm jest jasny. Ale dlaczego ktokolwiek chciałby obciążać drugą osobę takim emocjonalnym i psychicznym ciężarem? Poza kwestiami prawnymi zawsze zostaje świadomość, że wyrządziło się komuś krzywdę w sposób zaplanowany, nie w afekcie. To niezdrowe. I zastanawia mnie też to, jak to wpływa na zaufanie do drugiej osoby? Żeby wyrządzić komuś krzywdę w taki sposób, trzeba minąć kilka barier, społecznych przede wszystkim. Skąd pewność, że za tym nie pójdzie kilka następnych?
No i teraz mam mętlik w głowie. I będę to mielić gdzieś z tyłu głowy przez kilka dni.
Ale przy odciętej ręce i pogawędce psychologicznej prawie się rozpłakałam ze śmiechu, więc równowaga wróciła do porządku dziennego.