Wiek: 35 Dołączył: 05 Mar 2014 Posty: 640 Skąd: śląskie
Wysłany: 2014-04-29, 15:44 Depresja a czas
Witam, zauważyłem u siebie taka dziwna zależność. Często z natłokiem zajęć (do wykonania, bez porywania się z motyka na słońce) depresja potrafiła odpuścić, chociaż na jakiś czas. Po prostu przy zorganizowanych dobrze dniach nie było czasu na martwienie się i rozmyślanie. Często wracałem do tych myśli potem, do tych problemów. Ale po czasie nie były one już tak straszne jak wcześniej, zdążyłem ochłonąć, wziąć kilka oddechów. I lepiej z nimi sobie radziłem. W sprawie (ilości) ''tonażu'' myśli pomógł czas spędzony na medytacji. Pomagała zawsze na spokojnie ułożyć priorytety, ułożyć myśli w całość żebym mógł spytać sam siebie jak chce teraz z nimi sobie poradzić. Obok czasu który jest potrzebny, to czasem jednak przydałby się jego brak, postawiłbym chęci, i konsekwentne działanie, z jedną cholernie ważna rzeczą, nie oczekiwać efektu, albo chociaż nie oczekiwać szybkiego efektu. Dlaczego?
''Ponieważ droga która będziemy szli, może nauczyć nas dużo więcej, niż efekt końcowy''
Tak właśnie było ze mną, często potrafi wrócić, ale kilka lat prób, walki, nauczyły mnie wiele wiele wiele więcej niż cokolwiek w życiu.
Jeżeli pasuje to do innego tematu, proszę o scalenie.
Chciałbym poznać wasze spojrzenie na to co napisałem i jak wy sobie poradziliście/radzicie z Nią?
To umysł sprowadza człowieka na złą drogę, nie wrogowie czy nieprzyjaciele. (Budda)
"one thing, before I graduate...
never let your fear decide your fate."
W sprawie (ilości) ''tonażu'' myśli pomógł czas spędzony na medytacji.
Nie potrafię medytować - zazdroszczę tym, co umieją. U mnie każda próba... szczególnie te podejmowane wtedy, kiedy miałam doła, kończyły się niekontrolowanymi tikami i skurczami mięśni oraz zalaniem mnie falą niepokojących obrazów (dachy zrywane przez tornado, rozbijane szkło, ludzkie ciała w kałużach krwi itp.). W efekcie chęć zrobienia sobie krzywdy jedynie rosła i miałam parę bardzo brutalnych akcji aa po próbach uspokojenia się medytacją. Coś chyba źle robię.
Gumiss napisał/a:
Po prostu przy zorganizowanych dobrze dniach nie było czasu na martwienie się i rozmyślanie.
Zasadniczo im więcej w okresie nasilonych objawów depresyjnych mam zajęć i im trudniejsze są dla mnie, tym bardziej wykonuję je bez udziału świadomości, która wtedy zajęta jest nieprzerwaną mantrą urojeniową, a potem szczerze nie jestem w stanie odpowiedzieć na pytanie co robiłam przez cały dzień.
Gumiss napisał/a:
Chciałbym poznać wasze spojrzenie na to co napisałem
Myślę, że opisane przez Ciebie metody radzenia sobie mogą się okazać skuteczne w przypadku niektórych osób... może nawet większości osób. medytacja jest szeroko polecana jako czynność, która uspokaja zarówno umysł jak i ciało. Działanie również jest lepsze od stagnacji, bo przynajmniej do listy problemów nie dochodzi świadomość "stania w miejscu" i trwania w wiecznym i niezmienny status quo. U mnie niestety jest chyba zbyt duża dominacja objawów wytwórczych, aby takie rzeczy mogły być skuteczne... ja właściwie nie zadręczam się wcale swoimi realnymi problemami... ja albo zadręczam się urojeniami jaka to ja już jestem martwa, zła, toksyczna albo najczarniejszym możliwym scenariuszem na przyszłość i fiksuję na szczegółach i pierdołach wyobrażonej sytuacji... np. gdzie powinnam kupić margaretki jak bym jechała na pogrzeb Tox'a? I nagle zakup bukietu kwiatów na ewentualny pogrzeb staje się najważniejszym problemem, który już teraz natychmiast musi być rozwiązany... więc potrafię nawet w pracy rzucić wszystko i szukać kwiaciarni
Jak mam jakiś problem, który wydaje mi się niemożliwy do rozwiązania, który spędza mi sen z powiek, to już teraz, z doświedczenia wiem, że muszę go - "odczekać"- zostawić w spokoju, na jakieś 2-3 dni. Potem, jakoś się to samo rozwiąże, "uleży".
Wiek: 35 Dołączył: 05 Mar 2014 Posty: 640 Skąd: śląskie
Wysłany: 2014-05-01, 06:04
Necia, Podrzucę ci pewną książkę to ci troszkę rozjaśni spojrzenie na medytacje
Lady Emaleth napisał/a:
a potem szczerze nie jestem w stanie odpowiedzieć na pytanie co robiłam przez cały dzień.
Ale możesz powiedzieć że nie było to AA
Lady Emaleth napisał/a:
ja już jestem martwa, zła, toksyczna
Lady Emaleth napisał/a:
więc potrafię nawet w pracy rzucić wszystko i szukać kwiaciarni
Czego się nie robi z miłoździ
To umysł sprowadza człowieka na złą drogę, nie wrogowie czy nieprzyjaciele. (Budda)
"one thing, before I graduate...
never let your fear decide your fate."
Po prostu przy zorganizowanych dobrze dniach nie było czasu na martwienie się i rozmyślanie.
I tak i nie. Dzięki pracy, obowiązkom, rutynie nie myślę zbytnio, wszystko odchodzi na bok. Pojawia się wręcz taka pustka, dużo rzeczy robię automatycznie. Muzyka mi przepływa przez mózg, żadna myśl nie zaczepia się na dłużej.
Gumiss napisał/a:
Często wracałem do tych myśli potem, do tych problemów.
I to właśnie jest druga strona medalu i moja zguba. Bo po pracy, wykonaniu obowiązków, czy po prostu podczas odpoczynku dół dopadał dwa razy gorzej i tylko oczekiwałam na wieczór/noc żeby poszukać jakiegoś alkoholu/żyletki i posłużyć się nimi. Czasem kończyło się wszystko zdołowaniem się muzyką, mokrą poduszką i nieprzespaną nocą.
Z czasem wyrobiłam sobie nawyk. Jak mi było strasznie źle izolowałam się, dołowałam bardziej, zamykałam w pokoju, nie wychodziłam z łóżka i przeczekiwałam. Jak już było mega tragicznie i musiałam coś zrobić bo szkoła/dom czy tam coś to się zbierałam, robiłam minimum potrzebne i wracałam w swoje cztery ściany. Przyzwyczaiłam się do tego stanu i nie odczuwałam potrzeby żeby walczyć i coś z tym robić.
Znalazłam też inną metodę która działała, na krótko ale zawsze coś. O dziwo miałam siłę wyjść z ludźmi czasem i do ludzi. To wychodziłam, uśmiechałam się i na chwile nic nie miało znaczenia. Oprócz tego jakiś czas przelewałam swoje żale, myśli, smutki, na papier pod postacią rysunków, wierszy czy smutnych historii na bloga. Ale że nie dawało to takiej ulgi jednak i myśli i tak wracały albo się sama nakręcałam to rysunek porzuciłam na jakiś czas całkowicie, na bloga już nie zaglądam, a wiersze leżą gdzieś w szufladzie.
Granie też odpręża i skupia myśli na czymś innym. I właśnie dzięki moim lękom, depresji, problemom zostałam no-life'em i grałam maniakalnie. Uzależniłam się trochę, ale przyszedł okres że i to przestało mi sprawiać przyjemność i znów pozwoliłam sobie myśleć źle i zamykałam się.
Wychodzi na to że kiepsko sobie radzę z tym wszystkim , łatwo się poddaję i nie miałam stabilnego punktu zaczepienia.
Wiek: 35 Dołączył: 05 Mar 2014 Posty: 640 Skąd: śląskie
Wysłany: 2014-05-03, 11:08
Cytat:
Przyzwyczaiłam się do tego
stanu i nie odczuwałam potrzeby
żeby walczyć i coś z tym robić.
Czy coś się zmieniło? Lub chcesz żeby się zmieniło?
Cytat:
a wiersze leżą gdzieś w
szufladzie.
I ja nic nie wiedziałem!? :-D chce popaczeć!
Cytat:
Granie też odpręża i skupia myśli na
czymś innym. I właśnie dzięki moim
lękom, depresji, problemom zostałam
no-life'em i grałam maniakalnie.
Cóż...
Cytat:
Wychodzi na to że kiepsko sobie
radzę z tym wszystkim , łatwo się
poddaję i nie miałam stabilnego
punktu zaczepienia.
mam nadzieje że będę pomocny w twoim radzeniu sobie z tym wszystkim. Będę ci mocno kibicować żebyś się nie poddawala:-) Teraz masz jakiś stabilny punkt? Cieszę się :-)
To umysł sprowadza człowieka na złą drogę, nie wrogowie czy nieprzyjaciele. (Budda)
"one thing, before I graduate...
never let your fear decide your fate."