Wysłany: 2013-08-09, 11:01 Szał przeplatany z autoagresją
Nie mam pojęcia czy był sens zakładania nowego tematu. Jeśli to było niepotrzebne to z góry przepraszam.
Chciałam Was prosić o pomoc. Od pewnego czasu cierpię na niekontrolowaną agresję. Wybucham bez powodu i nie kończy to się na krzyku. Każda najmniejsza sprzeczka z mężem kończy się moim atakiem. Mąż potem wstydzi się przebierać w pracy, bo jest podrapany do krwi, pogryziony itp. Nie pamiętam tych ataków, tylko tyle co on mi opowiada. Po każdym ataku pędzę po nóż i tnę się jak opętana i ryczę. Potem szukam schronienia w jego ramionach jak jakaś wariatka :cry3: Nie radzę sobie kompletnie. Mąż siedzi jak na bombie. Do tego zazwyczaj w nocy mam halucynacje. Dzisiejszej nocy musiała być zaświecona lampka, bo ze strachu bym oszalała. jak myślicie co mi może dolegać? Miał ktoś z Was tak? Czy bez wizyty u specjalisty (bardzo się tego boję) nie da rady mi się pomoc? Najbardziej boję się, że oszaleję do końca, a codziennie jestem większość dnia sama z malym dzieckiem. Nie wyobrażam sobie jakbym mogła go skrzywdzić, ale jeśli mi coś walnie na łeb?
Czy jest coś gorszego niżeli śmierć? - Życie, jeśli pragniesz umrzeć.
Zgadzam się z Psychosis, powinnaś leczyć się dla siebie i swojej rodziny. Skoro nic później nie pamiętasz, to pewnie nie możesz też kontrolować wybuchów. Reasumując: marsz do lekarza. Jak pewnie zdążyłaś się zorientować przebywając na forum, nie jest to żaden wstyd, a może Ci pomóc.
Pomanita, nie wstydzę się iść do lekarza, tylko po prostu jestem pewna, że nic z siebie nie wyduszę I to minie się z celem. eh.
Dziś rano wstałam z popękanym i połamanym zębem. Nic nie pamiętam z nocy, a wieczorem miałam go całego. Mąż mówi, że w nocy kręciłam się po domu. Ale co robiłam? Nie wiadomo ;(
Czy jest coś gorszego niżeli śmierć? - Życie, jeśli pragniesz umrzeć.
Psychosis, mąż mnie namawia nie od dziś, nawet sam był po poradę jak mi pomóc. Ale jest ze mną coraz gorzej i wiem, że on umówi wizytę i już się nie wywinę, w sumie to już nie chcę się przed tym bronić. Przede wszystkim dla synka muszę się postarać.
Czy jest coś gorszego niżeli śmierć? - Życie, jeśli pragniesz umrzeć.
Wiek: 30 Dołączyła: 03 Sie 2012 Posty: 1733 Skąd: wielkopolskie
Wysłany: 2013-08-10, 16:26
bastith,
Cytat:
nie wstydzę się iść do lekarza, tylko po prostu jestem pewna, że nic z siebie nie wyduszę I to minie się z celem. eh.
Też tak kiedyś miałam. Strach mnie paraliżował i na wizycie mówiłam jakieś mało istotne rzeczy. Nie potrafiłam powiedzieć co tak naprawdę mnie męczy.
Okazało się, że jedynym sposobem, żebym się otawrła są kartki . Przed każdą wizytą zapisuje o czym chciałabym porozmawiać. Na początku wydawało mi się to strasznie głupie i dziecinne... Ale bardzo pomogło.
Myślałaś może o tym, żeby przed wizytą zapisać sobie w punktach najważniejsze rzeczy, które chcesz powiedzieć? Jeśli podasz ją lekarzowi łatwiej będzie Ci się otworzyć. Trzymaj się
Jeżeli śmierć bliskich czegoś nas uczy, to przede wszystkim tego, że na świecie nie liczy się nic poza miłością.
Często to robię. Fizycznie nie krzywdzę ich jakoś mocno, nie chcę mieć problemów, ale czasami muszę w coś lub w kogoś mocno... uderzyć. Psychicznie także, to nawet działa bardziej niż fizyczny atak. Jeśli już sama sobie nie daję rady, to wypominam komuś błędy albo kpię z danej cechy. Zwykle jest mam jakieś powody, czasami robię to hm... dla przyjemności. Nie podnieca mnie to ani nic w ten deseń, ale chyba rozumiecie.
Ja z bezsilności biłam męża, po prostu nie umiałam z nim rozmawiać na argumenty ponieważ mąż jest potwornym egocentrykiem i przeważnie nie ma żadnych argumentów. Zaprzestałam bicia jednak, to znaczy chowam złość i praktycznie jej nie wyładowuję. Kłótnie nie mają sensu - nigdy nie miały. Teraz sobie sama jestem z tą złością ale przynajmniej zachowuję się poprawnie i oczywiście wszyscy popierają zmianę podejścia podobnie jak wy pewnie będziecie. Prawda jest jednak taka, że kompletnie się poddałam i chce mi się wyć. Wkładam sobie poduszkę w gębę i krzyczę "ratunku!" bądź chowam się w wannie. Hehe ale męża nie biję nawet gdy jest ektremalnie niemiły i nieczuły. Więc postępuję godnie, prawidłowo.
Owszem zdarzyło mi się wyładowywać swoją złość na innych. Gdy dopuszczam się autoagresji - jestem zła na siebie w pewnym stopniu, ale gdy wyżyje się na kimś innym (kto często nie jest winny niczemu) - jestem zła na siebie, nienawidzę się w takiej chwili i po prostu cierpię bardziej, bo uświadamiam sobie, że zraniłam inną osobę. Zdarza mi się w przypływie emocji i zdenerwowania wyżyć na moim najukochańszym chłopaku i to jest najgorsze. Nie umiem się opanować i zaczynam wbijać paznokcie mojemu chłopakowi w plecy lub brzuch, czasami aż do krwi (udzerzyć bym nikogo nie potrafiła ani nie chcę). Wtedy uświadamiam sobię, że go skrzywdziłam, że nie chciałam tego, patrzę co mu zrobiłam i płaczę jeszcze bardziej, jestem jeszcze bardziej zła na siebie.
Najgłębiej patrzą oczy, które najwięcej płakały.
Najbardziej kochają serca, które najwięcej cierpiały.
Często nachodzą takie dni kiedy wszystko doprowadza mnie do szału. Wtedy to często prowokuję kłótnie, kpię z innych, etc. Czasem rzucam się na wielką poduszkę, która staje się moim workiem treningowym i walczę z nią, dopóki nie opadnę z sił. Zdarza się...
Wiek: 42 Dołączyła: 14 Paź 2013 Posty: 192 Skąd: Polska
Wysłany: 2013-11-10, 12:49
Nightingale napisał/a:
Ostatnio zdarzają mi się intensywne myśli, aby zrobić komuś krzywdę, wyżyć się na kimś, wyładować się.
Ja mam kij bejsbolowy. W myślach. I u mnie w pracy jest taka ściana, pod którą 'stawiam' ludzi, którzy mnie drażnią. I najpierw 'pieszczę' ich po kolanach, potem po głowie. Tak, wiem, chore to. Ale mi pomaga pozbyć się złości skierowanej ku komuś. W większości sytuacji.
W innych przypadkach staram się nie wybuchnąć i nie przyłożyć komuś
Moja autoagresja jest postrzegana, jako brak walki ze sobą i oznaka tego, że mi się nie poprawia, dlatego z całych sił staram się z nią walczyć i nie okaleczam się od miesiąca. Jednak ta złość i nieumiejętność poradzenia sobie z innymi emocjami narasta, a bez samookaleczania nie ma dla nich ujścia, a przynajmniej nic, czego próbowałam nie jest skuteczne. Nie potrafię pozbyć się tych negatywnych uczuć, a one cały czas się gromadzą. Jest coraz gorzej, przez co stałam się niemiła dla chłopaka, jestem mniej uprzejma wobec młodszej siostry i, głupio mi o tym pisać, ale zaczęłam sobie wyobrażać, jak rzucam przedmiotami, czy nawet robię komuś krzywdę. Nie lubię, gdy moje problemy odbijają się na innych i boję się, że kiedyś nie wytrzymam i wybuchnę jakimś niepohamowanym atakiem i coś komuś zrobię - powiem za dużo albo rzucę się na tego kogoś z pięściami.
Stąd moje pytanie: autoagresja, czy agresja? Wiem, że nie napiszecie mi "idź się potnij i nie rób krzywdy innym", jednak jestem ciekawa Waszego zdania na ten temat: co byście wybrali? Ja już mam faworytkę, ale poczekam jeszcze trochę, bo jakoś szkoda mi zaczynać od nowa. W końcu minął miesiąc, a nie wiem, kiedy następnym razem będę gotowa, by zrobić aż tak długą przerwę (tak, jak dla mnie jest długa).
Gdy ktoś mnie zdenerwuje to wyobrażam sobie, że robię mu krzywdę, coraz częściej przyłapuje się na tych myślach. Wybucham coraz częściej ...
Gdy przeglądasz się w lustrze i masz ochotę je stłuc, to nie lustro trzeba zniszczyć, to ciebie trzeba zmienić.
Najgorsze w piekle to nie palący ogień, wieczność męczarni, utrata łaski bożej czy poddanie torturom. Najgorsze w piekle jest to, że nie wiesz, czy już się w nim nie znajdujesz.