Jakoś ostatnio robię to bez emocji, ale zaczęłam odczuwać wielką przyjemność, widok krwi już mnie nie uspokaja i nie przynosi ulgi. Po prostu kiedy już babcia mnie wymęczy ciągłymi pretensjami, krzykiem i żądaniami wtedy robię kilka głębokich kresek, bo płytkich nie umiem już i po sprawie.
Wiek: 26 Dołączył: 17 Sie 2013 Posty: 62 Skąd: lubelskie
Wysłany: 2013-08-18, 13:23
Dla mnie jest to, jak rytuał. Planuję wszystko dokładnie, wyobrażam sobie ten moment. Czekam na niego, tylko to zaprząta mi myśli. Koncentruję się tylko na tym i żadne inne problemy nie istnieją. To oczekiwanie jest bardziej kojące, niż samo cięcie.
A gdy wreszcie się doczekuję, jest tak jak sobie wyobrażałem. Wszystko uchodzi, nie ma nic. Ale ten stan nie trwa długo, odprężenie mija, pojawiają się moje demony. I żeby je odpędzić znów muszę planować. Wybrać czas, znaleźć miejsce, opisać przeciwko czemu to robię. A potem czekać, nie mogąc tego powstrzymać.
"Ile jeszcze we mnie wiary, Ile jeszcze we mnie samym sił..."
Teraz już tego nie robię. Z trudem, ale udało mi się to pokonać. Ale robiłam w napadach szału. Nie można powiedzieć nawet, że cięłam. Po prostu wbijałam z całej siły żyletkę czy skalpel i przeciągałam. Nie czułam bólu. Nie przerażała mnie krew. Nic.
Po co komu piwnica, w której nie ma dachu?
Życie ma sens, Strusiu...
/Pasja. Możesz zrobić z nią wszystko. BIEGANIE ma taki wymiar jaki mu nadasz./
Na początku wszystko odbywało się w dzikim szale, amoku, nieoczekiwanie. Dziś moim aktom towarzyszą łzy, uśmiech, spokój, ulga, czasem złość, ale moje ruchy są bardziej przewidywalne. Czuję się odprężona, aż w końcu po czasie przychodzi ból.
Hekate a nie przeraża Cię wizja blizn? Tego, że będziesz później żałować? Nie próbowałaś tego zastąpić czymś innym? Mnie się udało sportem. ALE to też tak z deszczu pod rynnę... mam obsesję na punkcie sportu.
Ech, chyba głupie pytanie, bo mnie też wtedy nie przerażało nic.
Po co komu piwnica, w której nie ma dachu?
Życie ma sens, Strusiu...
/Pasja. Możesz zrobić z nią wszystko. BIEGANIE ma taki wymiar jaki mu nadasz./
Niedotykalna, blizny bolą bardziej niż świeże rany. Niestety, nie myślę o tym, działając. Rozmyślania nad tym, co zrobiłam i jak teraz wyglądam, przychodzą gdy jest za późno.
Zaczynam się zastanawiać, czy zmiany w porównaniu z początkowym 'rytuałem' nie sprawiły, że dużo słabiej to na mnie działa. Owszem, nadal robię to baaardzo powoli, ale już nie łkam rzewnie przez godzinę przed i nie czekam aż krew na podłodze całkiem skrzepnie. Ba! Nie chodzę po zakrwawionej podłodze aż plamy się w naturalny sposób pościerają. Teraz jest wanna, szybkie spłukanie i -czego też wcześniej nie było - opatrunek. Wcześniej, kiedy nie brałam leków przeciwzakrzepowych i robiłam o połowę płytsze rany nie było potrzeby zabezpieczania się przed zakrwawieniem wszystkiego dokoła. Wszystko teraz jest z mniejszym hmm... namaszczeniem. Z mniejszą ilością emocji, a często w ogóle bez... no może poza 'chcę jeszcze!'. I chociaż chcę jeszcze, to się boję. Wiem, że każda rana to ryzyko wykrwawienia (tak, w moim przypadku jak najbardziej), a chciałabym mieć kontrolę nad tym czy tym razem umrę, czy tylko się uszkodzę.
Zaczynam się zastanawiać, czy zmiany w porównaniu z początkowym 'rytuałem' nie sprawiły, że dużo słabiej to na mnie działa.
Jest to bardzo niewykluczone... sama świadomość dokonania samookaleczeń mi też zazwyczaj nie wystarcza.
Chochlik napisał/a:
Owszem, nadal robię to baaardzo powoli, ale już nie łkam rzewnie przez godzinę przed i nie czekam aż krew na podłodze całkiem skrzepnie. Ba! Nie chodzę po zakrwawionej podłodze aż plamy się w naturalny sposób pościerają.
Dość szczegółowe, "krwawe" i może nakręcać :
Ja też potrzebuję sobie pokrwawić... siedzieć i czuć jak ściekam i kapię na podłogę. Patrzeć na krew... kiedy jest jej wystarczająco dużo lubię się położyć na podłodze obok takiej plamy i bawić się nią jak dziecko w kałuży Lubię smak i zapach... wtedy dopiero czuję pełnię oderwania od rzeczywistości i prawdziwy "haj"... Zapewne właśnie dlatego mam tak pociachane przedramiona, bo tam stosunek głębokości rany do ilości krwi jest najlepszy. I jest dla mnie mega frustrujące, że z racji pracy ta lokalizacja odpada... w sumie teraz tak jak o tym myślę, to jednym z możliwych plusów zmiany pracy (którą z wiadomych względów rozważam) może być to, że odzyskam ten fragment ciała do samookaleczeń. W każdym razie faktycznie w moim przypadku bez tej krwawej otoczki nie ma zamierzonego efektu...
...co nie oznacza, że powinnaś wrócić do "rytualnych" samookaleczeń. Chyba czas poszukać alternatyw skoro aa w wersji "bezpiecznej" dla Twojego życia Ci nic nie daje
Chochlik przeraził mnie Twój opis tego, co robisz. Nie samo okaleczanie się, ale swego rodzaju... hm... namaszczenie, z jakim o tym mówisz. Nie znam Cię, jestem tu krótko, więc może źle to odczytałam, ale gdybym ten opis znalazła wtedy gdy sama się okaleczałam, to prawdopodobnie zadziałałby na mnie nakręcająco.
[ Dodano: 2013-09-16, 18:47 ]
Emaleth napisał/a:
Chyba czas poszukać alternatyw skoro aa w wersji "bezpiecznej" dla Twojego życia Ci nic nie daje
Też o tym pomyślałam. Dla mnie stały się alternatywą ćwiczenia fizyczne. Fakt, u mnie to jest chore i związane z ED, ale chyba i tak bezpieczniejsze. Kiedyś też pomagało mi pisanie i rysowanie po ciele - długopis zamiast żyletki.
[ Dodano: 2013-09-16, 18:50 ]
Hekate napisał/a:
Niedotykalna, blizny bolą bardziej niż świeże rany. Niestety, nie myślę o tym, działając. Rozmyślania nad tym, co zrobiłam i jak teraz wyglądam, przychodzą gdy jest za późno.
Rozumiem. Głupie pytanie zadałam. Przecież kiedyś myślałam dokładnie tak samo i nic na mnie nie działało. Ale mam nadzieję, że i Tobie uda się znaleźć inny sposób na samą siebie.
Po co komu piwnica, w której nie ma dachu?
Życie ma sens, Strusiu...
/Pasja. Możesz zrobić z nią wszystko. BIEGANIE ma taki wymiar jaki mu nadasz./
Początkowo zabijając w ten sposób łzy, do dziś też tak się dzieje ale aktualnie bardziej symbolika gra tu główną rolę, grupy znaków o okreslonych liczbach, wyryte litery i cyfry. W dalszym ciagu rzecz jasna są emocje ale jest to bardziej z poczucia obowiązku i kary dla siebie choć taką potrzebę dalej bardzo często odczuwam. Są też dni gdy jest to obligatoryjne, ważne daty związane z początkiem wszystkiego czy inne bezpośrednio związane z całą sprawą choć głównie są to chwile słabości.
Ja to robię najczęściej w ogromnym smutku. Wtedy siadam wygodnie np. na łóżku, włączam sobie jakiś dołujący gotycki lub doom metalowy kawałek i żyletką powoli nacinam dany fragment ciała. Następnie po skończonej "robocie" przecieram żyletkę chusteczką chowając do notesu, następnie przecieram świeżą ranę i zasypiam...
"She waits for me in my dreams.
Every night misery brings."
To jest bardziej planowane. Wieczorem. Nigdy w czasie dnia, aby krew nie zabrudziła widocznie dla innych ubrań.
Wieczorem, jak już się umyję. Wracam do pokoju, zamykam drzwi na klucz, siadam na brzegu łóżka. Sprawdzam, czy nóż do cięcia papieru jest ostry. Ciągle pamiętam powód dlaczego chce to zrobić, nawet jeżeli sytuacja, która mnie zdenerwowała miała miejsce rano to cały dzień wiem już, że to zrobię i cieszę się nawet na tą myśl. To chore.
Moj post jest pewnie umieszczony w zlym miejscu, ale czytajac ze powodem autoagresji byl strach nie moglem sie powstrzymac przed wrzuceniem paru moich cennych spostrzezen i doswiadczen z tym zwiazych.
Przez dlugi czas myslalem ze strach jest zly i probowalem sie go pozbyc. Natomiast strach jest bardzo potrzebna emocja, chroni czlowieka przed zrobieniem czegos glupiego to raz, a dwa jesli jest to strach zwiazy np z niesmialoscia (boje sie podejsc i zapytac tego czlowieka bo sie wstydze np.) to przelamanie takiego strachu daje niekonczacy sie strumien radosci. Kochajcie siebie i innych i nie bojcie sie bac :-).
U mnie to zależy od sytuacji. Jeśli np. jestem pod dużym napięciem emocjonalnym to nie zastanawiam się nad niczym tylko tnę gdzie popadnie i ile wlezie, aż poczuję ulgę. A jak jestem bardziej opanowana i spokojna, a mimo to muszę to zrobić to za każdym razem zastanawiam się nad sobą, swoimi przegranymi, jaka jestem bezsensu itd. itp. Ale za każdym razem niezależnie od stanu emocjonalnego myślę o tym co czuję fizycznie jak się tnę i to uczucie mnie wypełnia od środka.:roll:
Ja najczęściej tnę się wieczorem. Wg mnie to przez pustkę, ale nie jestem pewien. W każdym bądź razie, biorę brzytwę i zaczynam się ciąć.
Jeden raz mi się zdarzyło ciąć w szkole. Byłem wtedy zdenerwowany.
Nie sądzę, że jest to rytuał. "Od po prostu", by poczuć ulgę.
Jednak ostatnio sprawia mi to coraz mniejszą ulgę, więc muszę coraz więcej robić kresek.