O, z tym to ja mam problem od zawsze, w dzien nic, między 12 a 3 w nocy coś tam przekąsze ale i tak nie dużo. Ogólnie jem jak muszę chociaż żołądek cały czas daje do zrozumienia, że trzeba. Przez jakiś czas byłem z tym pilnowany ale teraz znowu wróciło to samo. Tak czy inaczej, problemów zdrowotnych z tym związanych innych niż ciągłe przemęczenie i mała waga nie widzę. Niedowagi też nie mam,
Już Ci tłumaczę Można by uznać, że skoro nie jem przez problemy to żywie sie właśnie nimi, przynajmniej ja to tak rozumiem. Ale można to uznać za podciągnięcie na siłę i marną próbe obrony bo przyznaje sie, nie przeczytałem tematu. Przeczytałem ostatni post i tak jakoś postanowiłem napisać co myśle, przepraszam
Ja chyba nigdy nie będę normalnie jeść - albo przez jakiś czas nie jem prawie wcale, a łączna wartość wszystkich posiłków w ciągu dnia nie przekracza kilkuset kalorii (co zawsze budzi zdumienie w moim otoczeniu, pytania czy to nowa dieta, i tak dalej, i tak dalej...), albo zjadam ilości takie jak dzisiaj - kilkukrotnie przekraczające normę.
Najczęściej druga opcja występuje wtedy, kiedy jedzenie pełni rolę zagłuszacza wyrzutów sumienia/pustki albo innych problemów, na co nic innego nie pomaga tak bardzo jak jedzenie właśnie.
Czeka mnie stresujący czas i wizja odreagowywania tego wszystkiego zapychaniem się ponad miarę, do granicy, do bólu, kiedy nawet leżenie jest torturą wydaje się przerażająca. Obecnie staram się przenieść proces przejadania się na produkcję jedzenia. Nie wiem, na ile to się sprawdzi, ponieważ wracam do innego poronionego schematu, tym razem z epizodu anorektycznego, kiedy to brak przyjmowania pokarmów udawało mi się maskować przed innymi (i zagłuszać w sobie samej) intensywnym zaangażowaniem w przygotowywanie potraw, poszukiwaniem nowych smaków (choć wcale ich potem nie wypróbowywałam) zwłaszcza w zakresie wypieków słodkości i przygotowywania innych deserów. Mąż nie nadąża z jedzeniem, to tylko kwestia czasu, jak ono zacznie się psuć, a to w moim przypadku równa się przeogromnym wyrzutom sumienia (u mnie w domu była od dzieciństwa wpajana dość brutalnymi metodami "prawda", że jedzenia się marnuje, nawet zepsutego), które są prostą drogą do zagłuszania ich... jedzeniem.
Zajadanie problemów, niepowodzeń jest łatwiejsze, zbyt proste. Nie potrafię "normalnie" nic zjeść. Głoduję, a potem nadrabiam za cały okres powstrzymywania się od jedzenia.
Nienawidzę tego, nienawidzę jedzenia .
Wiek: 27 Dołączył: 07 Mar 2014 Posty: 5632 Skąd: Polska
Wysłany: 2014-03-10, 19:04
Ja też jestem dziwakiem pod względem żywienia. Mam dni, gdy jem bardzo mało, mam dni, gdy jem "normalnie", ale mam też dni, gdy się obżeram i non-stop jestem głodny. Dziwne to jest, jedyne ograniczenie, które sobie narzucam, to jedzenie czekolady, bo mam na nią uczulenie, ale czasami muszę ją zjeść, bo nie wytrzymuję.
Okay, whatever, one man's trash is another man's treasure
Wiek: 33 Dołączyła: 11 Sie 2011 Posty: 1841 Skąd: Europa
Wysłany: 2014-03-10, 20:09
Chyba się unormowało. Odkąd pozwalam sobie na jedzenie wszystkiego na co mam ochotę i nic nie stało się dla mnie "zakazane", to nie miewam problemów z zajadaniem stresu. Rzecz jasna nałóg jedzenia jeszcze daje o sobie znać (albo dziecko ma wymagający żołądek ), ale powoli taki lęk że nie zjem albo coś w ten smak się neutralizuje.
W tym momencie już jest mi łatwiej odróżnić uczucie normalnego, fizycznego głodu od choroby. Nie miewam także od paru miesięcy napadów. Po prostu przestałam się nakręcać, ale nawet nie wiem w którym momencie.
Nie wiem jednak jak będzie po ciąży, być może wszystko wróci z impetem.
Walczę! O swoją przeciętność, o wyrwanie się z błędnego koła chorobliwej perfekcji, o każdy swój dzień.
Wiek: 39 Dołączył: 23 Cze 2013 Posty: 94 Skąd: świat
Wysłany: 2014-03-10, 20:16
Od marca zeszłego roku, kiedy to miałem pierwsze swoje ataki depresyjne schudłem ok 15 kg. Aczkolwiek to było akurat pożądane, bo byłem osobą "przy kości" tzn. może nie bardzo grubą, ale oponka była. To nie było zdrowe odchudzenie się - bywało, że nie jadłem nic po 2-3 dni. Teraz, w związku z moim celem posiadania "rzeźby" staram się jeść regularnie i raczej zdrowo. Ale mam napady, które zagłuszam paczką czipsów i kolą. Mam też znowu napady, że po prostu nie chce mi się jeść. I znowu nie jem nic przez cały dzień. Jak tak pomyślę, to moje niepowodzenia w sprawach sercowych zawsze objawiały się niejedzeniem.
Wiek: 23 Dołączyła: 23 Mar 2014 Posty: 547 Skąd: podkarpackie
Wysłany: 2014-04-13, 19:13
Mam ten sam problem.Nie mam nadwagi ale tyję coraz bardziej. Czasem po tym wymiotuję. Bardzo zajadam samotność, poczucie bezsilności i momenty kiedy czuję najmocniej brak przyjaciół
Miałam taki okres, że potrafiłam zjeść wszystko, co było w lodówce, jeżeli nikogo nie było w domu. Oczywiście ogromnie przytyłam, teraz zapanowałam nad tym "obżarstwem" i zaczęłam trochę więcej się ruszać, oby waga zaczęła spadać...
Od dziecka pochłaniałem co popadło, zwłaszcza słodycze. Miewałem okresy chudnięcia, ale oczywiście efekt jojo. W lipcu zeszłego roku ważyłem 103 kg przy wzroście 175 cm. Przestałem zupełnie jeść słodycze, teraz ważę 77kg. Mimo wszystko nie potrafię normalnie jeść, albo się głodzę, albo wpier*alam.
To nie ma nic wspólnego z głodem, smakiem ani niczym przyjemnym. Czuje się paskudnie, niedobrze mi, żołądek boli.
Myślałem, że całkowita rezygnacja z słodyczy pomoże, ale zastępuje je innymi rzeczami. Jestem załamany. Nie radzę sobie kompletnie ze stresem. A jedzenie wcale nie pomaga.
Ja mam zachwiane odżywianie. Jednego dnia jem wszystko co popadnie, a przez kolejne 4 dni nie mam apetytu i nie jem nic. Czasem doprowadzam się do stanów odwodnienia i często mdleję, a czasem obżeram się jak przysłowiowa "świnia"...
Wiek: 30 Dołączyła: 03 Sie 2012 Posty: 1733 Skąd: wielkopolskie
Wysłany: 2014-06-17, 12:08
Problem zaczyna robić się poważny. Najpierw głodówki... Teraz zajadanie problemów kolejnymi tabliczkami czekolady. Z resztą wystarczy na mnie spojrzeć, ładnie ostatnio przytyłam.
Potrafię kontrolować okaleczanie się. Ale zamiast tego wskakuje coś innego. Muszę zacząć się pilnować, nim będzie za późno.
Jeżeli śmierć bliskich czegoś nas uczy, to przede wszystkim tego, że na świecie nie liczy się nic poza miłością.
Tak, obżeram się. Obżeram się ostatnio przeogromnie, nie mogę żyć bez jedzenia. Ten stres, ten strach... Sprawia że myślę tylko o tym co mogłabym zjeść. Przytyłam. Muszę schudnąć, tylko jak? Jak dam radę bez jedzenia? Jak je ograniczę? Mam już dość siebie, chciałabym być kimś innym, kimś kto umie postawić granicę w ilości jedzenia