Wiek: 34 Dołączyła: 18 Gru 2009 Posty: 10445 Skąd: świat
Wysłany: 2012-11-13, 10:15 Mój świat bez autoagresji i choroby
Zapożyczyłam temat z innego forum, uważam, że to bardzo fajny temat, mam nadzieję, że będziecie się udzielać
Jak wyobrażanie sobie swoje życie bez zaburzeń, chorób i autoagresji? Opiszcie jak byście funkcjonowali w świecie, wasze cele, marzenia. Bez oporów nawet te, wydawało by się najodleglejsze jak zostanie gwiazdą rocka (musiałam xD ) czy astronautą Do marzeń mamy prawo i nie musimy się ich wstydzić.
Puśćcie wodze fantazji, może, a nawet powinno być z humorem i przytupem bo nie powinniśmy być wiecznie smutnymi i naburmuszonymi ludziskami.
Przejęcie kontroli nad światem za pomocą łyżeczki i waty cukrowej
Na przypale, albo wcale - o tym będą musicale!
Jak widelcem kompot jesz.
Zostałabym światowej klasy (hell yeah!) basistką i nie przyznawałabym się do liceum, do którego chodzę, coby mieli wyrzuty sumienia za te wszystkie niesłuszne jedynki.
A tak poważnie, to sobie nie wyobrażam. Jako że zachorowałam będąc praktycznie dzieckiem i kierując się zupełnie innym tokiem myślenia, mam wrażenie, że byłabym kimś zupełnie innym. Albo inaczej, że gdybym zaczęła się leczyć i jakimś cudem wyzdrowiała, przestałabym być sobą. Bo na ten moment autoagresja i myśli samobójcze są na dobrą sprawę esencją mnie.
Poza tym zawsze postrzegam to w kategorii uzależnienia. Tak jak alkoholik, który nie pije, ciągle jest alkoholikiem, tak ja wiecznie będę autoagresywna.
Gdyby z kolei choroba nigdy mnie nie dotknęła, zapewne wylądowałabym w statystycznej rodzinie z psem i kredytem hipotecznym na karku.
Gdyż nie ma ucieczki przed gębą, jak tylko w inną gębę, a przed człowiekiem schronić się można jedynie w objęcia innego człowieka.
bylbym szefem wielkiej informatycznej firmy, miałbym kochającą żonę i trójkę dzieci, własny dom, dwa samochody i mieszkałbym na północy nowej zelandii....
Uczyłabym w gimnazjum albo zapładniała krowy. Wolę tą pierwszą opcję. Mieszkałabym sama w Szczecinie w jakiejś kawalerce. Miałabym szczura i wykupiony karnet na basen.
Pojechałabym na Kubę potańczyć, potem zostałabym szefową neurochirurgii w jakiejś prestiżowej amerykańskiej klinice, robiłabym najbardziej skomplikowane operację, mieszkałabym na 66 piętrze smażąc naleśniki z mężem, i często jeździłabym w Polskie góry pociągiem!
A jeszcze wieczorami grałabym na pianinie i w weekendy chodziła na metalowe koncerty
Umiałabym perfekcyjnie angielski i norweski, mieszkałabym w Norwegii, tam studiowała i pracowała - nie wiem, w jakim zawodzie. Miałabym śliczny, drewniany dom z ogromną werandą, z widokiem na góry, z kochającym mężem u boku. W domu miałabym swoją ogromną garderobę, milion par butów i eleganckie, żałobne ciuchy, a mój B. pokój ze wszystkimi xboxami, jakie istnieją i przynajmniej ze dwadzieścia gitar. W łazience wannę z hydromasażem, duuużo soli zapachowych do kąpieli i kosmetyki nie z tego świata. W garażu dwa skromne, ale niezawodne i dobrze utrzymane samochody. Na podwieczorki jadałabym wędzonego łososia. Z drogiego odtwarzacza w salonie pomrukiwałby Gorgoroth, siedziałabym sobie z moim mężem na kanapie przy kominku, z długowłosym kotem norweskim na kolanach, piła drogie wino i miała wszystko w dupie. I czasem kupowałabym bilety rodzicom, coby mogli odwiedzać swoją bogatą, dobrze ułożoną w życiu i SZCZĘ?LIWˇ ze swoim B. córeczkę.
Siedzielibyśmy sobie tak w tym salonie i planowali trzecią osóbkę, która mogłaby tam z nami posiedzieć.
Zostałabym psychologiem ( ), zaszyłabym się gdzieś na końcu świata z moją małą, 3 osobową rodzinką, napisałabym książkę, miałabym stadko psów, konia, jeździłabym z moją córką i osobą, którą kocham na koncerty, objeździłabym wszystkie miejsca, które chcę odwiedzić..
"Jestem dzieckiem lęku. Jestem dzieckiem śmierci, którą noszę w sobie.
Jestem swoją własną samozagładą.
Ale jeszcze jestem."
Wiek: 29 Dołączyła: 03 Maj 2010 Posty: 1080 Skąd: wielkopolskie
Wysłany: 2012-11-13, 21:23
Jakoś nie wyobrażam sobie mojego życia bez tego wszystkiego, co zaszło, ale jak mam fantazjować to napiszę. Miałabym chłopaka, z którym byłabym szczęśliwa. Może poszłabym na medycynę, a nie jak teraz myślę na AGH. No i niestety tu muszę nadmienić, że nie poznałabym Was.
"Ale zaprawdę, chcąc się spodobać
śmierci, ja ciągle muszę fałszować
Słowa ogromnej tej zapowiedzi." - Rafał Wojaczek
Poświęciłabym więcej uwagi rozwijaniu umiejętności i zostałabym programistką w branży gier komputerowych
Miałabym małe mieszkanko, które przemalowywałabym w zależności od humoru- od prosiaczkowego różu do czerni, całe zagracone płótnami. Dzień zaczynałabym od lodów o smaku tiramisu i lampki różowego wina, bo przecież mogłabym sobie na to pozwolić
No i po co mi mąż/żona i dzieci... Kupiłabym sobie fretkę ♥
Pewnie byłabym kimś zupełnie innym. Byłabym weterynarzem a nie pielęgniarką - nie za daleko odeszłam od moich marzeń Miałabym ze swoją rodziną domek w lesie, być może także w Norwegii, 2 owczarki niemieckie, kota rasy rosyjski błękitny i kupiłabym mężowi jego wymarzonego psa myśliwskiego-nie pamiętam jaka to była rasa . Do tego miałabym szczura i może jakąś dużą jaszczurkę. Skończyłabym wreszcie studia i nie popadała w zmienne nastroje, z skrajności w skrajność. Wychodziłabym na długie spacery po lesie. Mój syn byłby normalny i urodziłabym jeszcze wymarzoną córeczkę. Nie chodziłabym do żadnych lekarzy!
Wcześniej:
Nie straciłabym tylu ludzi...
Nie musiałabym tuszować krwi na ścianie...
Nie wychodziłabym tak często z lekcji...
Sama nie wiem, co jeszcze... Dużo tego...
A teraz... Hm...
Kiedy pokłóciłabym się z siostrą lub z K... Nie musiałabym chować rąk w kieszenie, nie musiałabym wychodzić z domu, żeby nie patrzeć na ściany.
Nie leżałabym godzinami pod kocem.
Nie wylałabym tylu łez.
Nie bałabym się podjąć pracy.
Nie bałabym się, że K. w końcu będzie miał mnie dość.
Nie miałabym rozkosznych krwawych wizji w głowie.
Nie trzęsłyby mi się tak ręce.
Wykorzystałabym jak najlepiej możliwości rozciągające się przed młodą osobą. Bez krępacji rozwijała swoje zainteresowania, zaczęła chodzić do ŁDKu (to takie przyziemne i zwyczajne, ale od dwóch lat się nie mogę do tego zebrać, tchórzę), na pewno miała więcej więzi społecznych. Zapisałabym się na kurs fińskiego i/lub francuskiego, o ile znalazłabym jakiś sensowny we w miarę przystępnej cenie. Nauczyłabym się go dobrze - bo w końcu nie bałabym się mówić, próbować, popełniać błędy i je korygować.
Miałabym więcej wiary we własne siły, nie zniechęcałabym się tak szybko. Starałabym się wyspecjalizować w "sztuce komputerowej", znaczy się: pokazywała swoje prace większemu gronu, dzięki czemu pewnie zyskałabym dużo pomocnej krytyki i skoczyła z umiejętnościami kilka poziomów w górę. Załapałabym się na jakąś ciepłą posadkę w studiu - może praca zdalna, może jako concepciarz? Skończyłabym swoje technikum i dalej kontynuowała edukację na jakiejś uczelni technicznej - może w Polsce, może już poza jej granicami. Miałabym na tyle odwagi, by pewnego dnia wyjechać i osiedlić się w Finlandii, o czym marzę odkąd tylko pamiętam. Na wakacje wyjeżdżałabym do magicznej Francji lub deszczowej Anglii, albo po prostu spędzała je z drugą połówką w aktualnie zamieszkiwanym mieście. No właśnie - miałabym kogoś i czułabym się przy tym kimś swobodnie. Może nawet nie tylko przy nim, ale też wśród innych ludzi?
A tak bardziej realnie? Po prostu czułabym, że żyję, a nie tylko przeżywam kolejne dni.
Być może realizując przy okazji choćby jedną dziesiątą z powyższych rzeczy i niesamowicie się tym ciesząc.
Nie myślałabym tyle o krwi.
Mogłabym się swobodnie skupić na nauce.
Umiałabym powiedzieć,że jestem piękna.
Nie bałabym się ludzi, snu, szkoły, ocen, drogi, bólu, przytycia... Nie bałabym się wielu rzeczy.
Umiałabym łacinę perfekcyjnie ^^
Prowadziłabym wykłady na temat Vlada III z dynastii Basarabów.
Działałabym na rzecz kampanii promującej samoakceptację i walkę z anoreksją u bulimią.
Jestem więźniem. Zamkniętym w klatce mego ciała. A jednak nazywam się wolnym jak sokół.