Wysłany: 2017-09-03, 12:19 Jak radzicie sobie z głodem?
Głód jest nieodłączną częścią uzależnienia. Szukam sposobów na przetrwanie tych słabszych momentów. Ktoś chętny podzielić się własnymi doświadczeniami w tym zakresie?
Nie jestem pewna do którego działu bardziej pasuje ten temat. Jeśli zdaniem administracji bardziej odpowiednim jest Problemy i uzależnienia, to proszę o przeniesienie.
Ostatnio zmieniony przez 2017-09-03, 12:33, w całości zmieniany 1 raz
Nie wiem, o co dokładnie Ci chodzi. Masz na myśli sytuację, kiedy rzucasz palenie i jesteś głodna tytoniu albo cokolwiek innego i masz na to ochotę? Jeśli tak, to napisz, z czym konkretnie walczysz.
Za każdym razem jak mnie ciągnie do energetyków to żuję miętową gumę. Nie wiem dlaczego ale po tym prawie zawsze mi przechodzi (a może dlatego, że energetyk z posmakiem miętowej gumy smakuje ohydnie).
Edit: Aha, chodzi o substancje psychoaktywne. To się nie wypowiadam.
Wszystko wali się a ja nie mogę biec
może ten deszcz udaje łzę
minie ten sen
i będzie okay
Lisa, po pierwsze musisz chcieć - ale skoro o tym piszesz, to zakładam, że chcesz. Uświadom sobie dlaczego - jakie to niesie konsekwencje, jak Cię to uwięziło. Może masz kogoś bliskiego, który też chce tego dla Ciebie? Jak będzie Cię wspierał, będzie łatwiej. Dziel się sukcesami. Po porażkach wracaj ze zdwojoną siłą. Nie wkurzaj się na siebie, tylko na nałóg. Możesz wyładować na nim swoją frustrację, wyzywać. Pamiętaj, żeby nie skierować tego do siebie, bo efekt będzie odwrotny do zamierzonego, co oznacza spadek samooceny i motywacji, a to są dwa najważniejsze elementy w rzucaniu nałogu.
Spróbuj znaleźć jakąś zdrową alternatywę, coś co Cię porywa. Mam na myśli jakiś sport czy realizowanie i rozwijanie swoich hobby. Spędzaj czas wśród ludzi, którzy nie będą Cię do tego namawiać. Coś, co pozwoli Ci zapomnieć o głodzie i oderwać chociaż na jakiś czas, a później stopniowo ten czas wydłużać.
Powodzenia.
Lisa, dobre pytanie. Mogę Ci powiedzieć jak to u mnie wygląda, mój schemat, który mi zazwyczaj pomaga.
Po pierwsze identyfikacja, kiedy zorientuję się, że te uczucia, które przeżywam, te myśli, zachowania, są efektem głodu, to po pierwsze mówię sobie w głowie "to jest głód..." i często wymieniam sobie symptomy jakie u siebie obserwuję. U mnie często głód idzie w parze z lękiem, że boję się, że stracę kontrolę i złamię abstynencję mimo tego, że tak bardzo tego nie chce. Zazwyczaj mówię sobie, że to minie, często słucham np. Kękę - fala, bo jak dla mnie właśnie głód to taka fala, nadchodzi, wydaje się że człowiek nie da rady, ale to naprawdę nie boli. Często zamykam oczy i się odmawiam modlitwę o pogodę ducha, albo robię ćwiczenia oddechowe (4-7-8). To tak doraźnie.
Potem przychodzi czas na zrobienie rachunku zysków i strat. Wyobrażam sobie jak będę się źle czuł gdy złamię abstynencję, że cały ten stan nie jest wart tych późniejszych wyrzutów sumienia, staram sobie przypomnieć swoje cele i całą drogę jaką do tej pory przeszedłem. Szukam afirmacji trzeźwości, często też sobie wyobrażam siebie muszącego powiedzieć na terapii, że złamałem abstynencję.
Z takiej codziennej profilaktyki, to po pracy zawsze biegam w tych godzinach, w których brałem, obserwuję siebie i staram się identyfikować głody zanim pojawią się na poziomie myśli. Mówię o głodach na terapii. O takich rzeczach jak HALT czy 24h, to chyba nie trzeba przypominać.
Oczywiście bywa różnie i różnie sobie z tym radzę.
Edit: Jak chcesz takiego sposobu, w formie pewnego triku, to podam Ci trik mojego autorstwa (przynajmniej mi pomaga). Kiedy czuję głód, to staram się... myśleć po angielsku, ewentualnie każdą swoją myśl tłumaczyć na ten język (zresztą jaki to język raczej nie ma znaczenia, byle nie ojczysty). Raz zajmuje to głowę, dwa pozwala nabrać trochę dystansu do własnych myśli i spojrzeć na nie nieco inaczej.
Nie radzę sobie od wczorajszego wieczoru. Jestem zdenerwowany, podirytowany, chciałbym coś rozerwać na strzępy. Za cholere nie wiem czym zająć umysł i jak się uspokoić. Nie wiem czym wypełnić tą pustkę drzemiącą gdzieś w okolicach mojej klatki piersiowej. Zwariować można. Meh.
Kilka razy rzucałem fajki, ale trwało to tylko cztery dni, a potem znowu jaranie. Są takie dni że wcale mi się nie chcę. Wiem że dałbym radę wyzbyć się nałogu ale lubię palić.
Co do fajek to najlepszy sposób to zmniejszenie ilości palenia każdego dnia. Jeśli X lat palisz, to nie dasz rady rzucić z dnia na dzień, bo ten szlug stał się twoim obowiązkiem. Powoli, a dojdziesz do celu. W sumie tak jest z wszystkim, jeśli czujesz, że się od czegoś uzależniłeś to musisz dać sobie czas.
Wiek: 30 Dołączyła: 16 Maj 2016 Posty: 167 Skąd: małopolskie
Wysłany: 2018-01-06, 21:23
Kiedyś miałam 3 nałogi (w sumie to 4 jeśli liczyć obżarstwo :F)
1. Alkohol
2. Papierosy
3. Trawka
Byłam na takim rozdrożu, że musiałam zadecydować co z tym robię. Dłuuuugo bałam zrobić się cokolwiek, bo czułam się tak słaba. Później dostałam fazy iż udowodnię wszystkim, że rzucę to wszystko na raz. Nie polecam. Ciśnienie nie do wytrzymania
Zaczęłam od punktu 3 na mojej liście. Jakoś najłatwiej mi to było ograniczyć, bo nie chodziłam tam gdzie ona jest...Ale za to wzmocniły się fajki i alkohol na co szło większość kasy-więc nie miałam jak kupić.
Jak skręcało to piłam pepsi albo coś z cukrem i miałam cukrową fazę (Jak coś jest głupie a działa, to nie jest głupie ) Tłumaczyłam sobie, że przecież mi to nic nie daje.
Ważne aby uświadomić sobie kiedy, po co i dlaczego sięgam po to?
6 marca 2018 minie 4 lata bez trawki.
Później musiałam wybrać kolejną używkę na cel. Chciałam zniwelować wszystkie, więc nienauczona doświadczeniem rzuciłam obie naraz. Znowu nie wyszło.
Rzuciłam papierosy. Udało mi się wytrzymać rok i 3 miesiące. Udało mi się dlatego, że obrzydziłam sobie papierosy. Że są niesmaczne, obrzydliwe i w ogóle smakują jak zgniłe robaki. Zadziałało.
Zaczęłam palić, bo miałam duży kryzys i wróciłam. Obecnie mam 55 dni. A no i jeszcze mi pomaga aplikacja liczenia dni od niepalenia. Motywują mnie te cyferki. I nie chce ich stracić
Na koniec wzięłam alkohol bo to mój największy wróg. Nie piłam rok i 7 miesięcy. Niestety poczułam się tak pewnie iż chciałam udowodnić, że nie potrzebuję czegoś takiego jak abstynencja.
Nie zaczęłam pić dużych ilości, ale prawie cały czas po jednym lub dwóch piwkach. A nie mogę sobie na to pozwolić, bo się rozwinie.
Z dniem 1 stycznia 2018 znowu wróciłam do abstynencji. Najgorsze jest to,że nie czuje się gotowa, ale nikt nie jest. Wiem, że raz mi się udało. Wiem, że mi alkohol jest nie potrzebny do życia i muszę sobie to przypominać. Wiem też że teraz jem bardzo dużo by sobie to zastąpić.
Zima to kiepski moment do rzucania nałogów, bo mi we wszystkim pomagał sport. Nawet całymi dniami. Długie wycieczki rowerowe i rolki w lecie są codziennością. W zimie trudniej, bo trzeba iść na siłownie lub basen, a to u mnie kolejna walka, bo nie lubię się "pocić"w tłumie... nie lubię tłumów i jedynie zostaje ćwiczenie w domu dla odwrócenia uwagi od głodu.
Jak mi się nie chce to maluje. Rysuje głód. Czarnymi pastelami na wielu kartkach póki nie przejdzie.
Da się tylko trzeba próbować i się nie poddawać. Pamiętać, że wpadka to nie nawrót.
Jak się zapali jednego papierosa to nie oznacza, że trzeba się załamać i wrócić do palenia-tylko powiedzieć "ok, no nie wyszło mi teraz. Spróbuję znowu".
O tak, potwierdzam! Na jesieni miałam dość intensywny okres nawrotu myśli o alkoholu. Pierwszy raz wtedy zastosowałam taktykę aktywności fizycznej. Bieganie świetnie rozładowywało wewnętrzną frustrację, a i objawy somatyczne słabły.