Mam już dosyć, chciałabym żeby było tak jak przed tym co stało się 2 lata temu. Nie potrafię od niego odejść ale nie umiem przy nim być ani mu wybaczyć bo nadal to rozdrapuję, co za chała. Czuję się niewystarczająca i gorsza, okropna jestem na pewno.
20września, a szkoda strzępić ryja bo staram się nie poruszać tego tematu a jak już poruszam to omijam to przez co mógłby się domyślić o co mi chodzi tylko po to żeby znowu tego nie zrobił bo chyba nie wytrzymam. Kiedyś jak poruszałam ten temat to mówił coś w stylu że to przeszłość itp ale... nie ufam mu, po prostu, nie po tym co zrobił i nie po tym co mógł robić. Nawet jeśli tego nie robi to i tak nabawiłam się kompleksów i zerowej wiary w swoją marną i tak wartość.
x - złoto ja - worek śmieci a nawet całe zanieczyszczenie na świecie
Ostatnio zmieniony przez 2020-04-14, 15:37, w całości zmieniany 2 razy
Wiek: 24 Dołączyła: 29 Mar 2015 Posty: 566 Skąd: mazowieckie
Wysłany: 2020-05-26, 20:18
Właśnie (chyba) zakończyłam związek i wariuję z braku kontaktu. Mam pustkę w głowie, bo nie wiem czy faktycznie byłam manipulowana (jak mówiła moja rodzina), czy sobie coś uroiłam, a oni są przewrażliwieni. Dużo opowiadania o tym wszystkim, ale chyba potrzebuję to z siebie wyrzucić. Poznaliśmy się przez internet prawie rok temu, po tygodniu pisania spotkaliśmy się, głównie to on gadał, ja słuchałam, ale atmosfera była miła i za tydzień zobaczyliśmy się znowu, potem za jeszcze kolejny ponownie. I na tym trzecim spotkaniu zaprosił mnie na wyjazd nad jezioro na 3 dni, z nim, jego rodzicami i rodzeństwem. Zamurowało mnie, bo znaliśmy się łącznie z pisaniem od miesiąca. No ale pojechałam. Tam zbliżyliśmy się do siebie, wyznanie miłości, parę dni później że to już miłość do końca życia. Wszystko planował, a ja się tylko dostosowywałam, nie umiem przejmować inicjatywy, więc nie narzekałam zbytnio, chociaż czasami czułam się jakby moje zdanie nie miało w ogóle znaczenia. No bo nie miało, nawet jak coś mi nie pasowało, zawsze mnie przegadał. Mimo to układało się wszystko dobrze, ale po jakichś 3 miesiącach już w ogóle się o nic nie starał, narzucał swoje zdanie, miał wybuchy złości, przez które ja z kolei ataki paniki. No i pretensje, że przecież powinnam go przytulić i pocieszyć jak on traci nad sobą panowanie, a nie dostaję "jakichś drgawek". No ale kiedy potrzebowałam pomocy mogłam na niego liczyć, zawsze miał kamienną twarz, zero emocji, ale tłumaczył że w ten sposób trzyma się żeby się nie rozkleić. Tyle, że w najważniejszych dla mnie sytuacjach, gdzie mu zaufałam, jego nie było. Mam paniczny lęk przed dentystą, namówił mnie żebym poszła, że będzie przy mnie, może mnie nawet trzymać za rękę. Wyszło tak, że tuż przed wejściem do gabinetu ojciec mu kazał popilnować siostry, to on grzecznie pojechał do domu. Zostałam sama. Mówiłam, że przecież mógł ją wziąć i przyjechać, przychodnia była pusta, ale jeszcze mnie ochrzanił, że jak to 7-latkę ciągnąć, co ona by tam robiła. Potem przepraszał i mówił, że od teraz będzie mnie rozumiał. Tak z sekundy na sekundę. Potem już było z górki, sprawianie bólu w łóżku, dobieranie się do mnie kiedy juz prawie spałam i niereagowanie na "przestań", aż punktem kulminacyjnym były słowa "zamknij się albo ci przypier****". Tylko dlatego, że powiedziałam żart, który akurat mu się nie spodobał, mimo że sam w swoim poczuciu humoru nie zna granic i bawiło go nazywanie mnie tucznikiem, kluską i innymi podobnymi określeniami, wiedząc o moich kompleksach na punkcie wagi. Rozpłakałam się i kazałam mu zostawić mnie w spokoju. To było w marcu chyba. Do tej pory ciągnęło się to "zrywanie", z dnia na dzień "przeszedł" zmianę całego swojego życia, nagle rzekomo zniknęła w nim złość, pojawił szacunek do ludzi, zrozumienie, empatia, no ideał człowieka po jednej nocy przemyśleń. W końcu dałam mu szansę żeby udowodnił tą magiczną przemianę, ale że będziemy na stopie przyjacielskiej. Tylko zawsze kończyło się stopniowym zacieśnianiem tej relacji, aż dochodziło do osaczania, takiego jak wcześniej, milion wiadomości dziennie, nawet jak wiedział że jestem zajęta. To kłótnia i od nowa. Nie umiałam się z tego uwolnić, wywoływał na mnie jakąś emocjonalną presję, nadal czuję się jakby mi ktoś zabrał coś uzależniającego. Przez te ostatnie 3 miesiące mój stan psychiczny pogorszył się tragicznie. Miałam próbę samobójczą, bo nie mogłam znieść tej presji, żeby już zapomnieć wszystko co złe i żeby było jak na początku. Moja mama wtedy zadzwoniła do niego, a on? Potem wspominał ten dzień w ten sposób, że "cieszy się, że się wydarzył", bo roztrzęsiona uległam mu i uznał że wyszliśmy z błędnego koła i jest wreszcie tak jak chciał, czyli dobrze. Teraz jednocześnie mam nadzieję, że się już nigdy do mnie nie odezwie i że jednak to zrobi, chociaż wiem, że to byłoby najgorsze co mnie może spotkać. Zawsze bawiło mnie takie ślepe zakochanie, ale to jest silniejsze ode mnie, on zawładnął moim życiem, wypełnił pustkę, którą w sobie miałam, a teraz jest jeszcze większa niż wcześniej.
"Wiesz dlaczego żółw jest taki twardy? Bo jest taki miękki..."
Nic sobie nie uroiłaś - wiedz, że taka dezorientacja jest w przypadkach toksycznych związków częsta. Zrozum: temu panu na Tobie nie zależało. Tak nie wygląda miłość.
Polecam Ci teraz przeczytać książkę Susan Forward "Toksyczne namiętności", lub tą o toksycznym partnerze. To może Ci pomóc spojrzeć na sytuację z mocniejszej perspektywy.
Trzeba tę pustkę i złamane serce przeżyć. Da się, choć pewnie nie będziesz w to zawsze wierzyć. Wiem, ze to potwornie boli, ale najgorsze co mogłabyś zrobić, to wrócić do takiego kogoś. Nie wracaj. Wiej. Ratuj siebie.
Wiek: 24 Dołączyła: 29 Mar 2015 Posty: 566 Skąd: mazowieckie
Wysłany: 2020-05-29, 17:18
Dziękuję Wam wszystkim. Chwilami byłam pewna, że to było toksyczne, a zaraz że jednak nie. Nie mam z nim kontaktu od kilku dni, raz jest strasznie ciężko, a raz lepiej, mam nadzieję, że jakoś się z tego pozbieram.
"Wiesz dlaczego żółw jest taki twardy? Bo jest taki miękki..."
shady, pozbierasz się. Trzeba czasu.. Niestety ta cholerna potrzeba bliskości potrafi oślepić i nie widzi się tego co jest. To była toksyczne relacja. Osoba, która kocha nie odcina nas od bliskich. Nie separuje. A jest częścią naszego życia. Trzymaj się tam..
_____
Nie umiem być w związku. Zawsze wybieram osoby z jakimś defektem. I zawsze mam naiwną nadzieję, że ja ten defekt naprawię. W efekcie nie dość, że nie jestem w stanie miłością i przywiązaniem sprawić by mój wybranek polepszył swój stan, to ja dołączam do niego, oboje pławimy się w guanie i toniemy. Potem jest 'to nie my'.
Niszczy mnie od środka. Chciałby ktoś może o tym pogadać?
You know you did me wrong (mmm)
Just one more cup of coffee 'fore I go (mmm)
I know I better stop and cut the show (mmm)
I'll leave you all the memories and go, I'ma go
WhiteBlankPage., och, znów wróciłam do przyjacielskiego i okazjonalnego seksu. Znów jestem dla niego tylko przyjaciółką. I to niszczy mnie od środka bo on dla mnie jest kimś znacznie ważniejszym. Ale jeśli chce tylko seksu to ja się dostosuję.
You know you did me wrong (mmm)
Just one more cup of coffee 'fore I go (mmm)
I know I better stop and cut the show (mmm)
I'll leave you all the memories and go, I'ma go
Wiek: 33 Dołączyła: 20 Mar 2019 Posty: 2076 Skąd: wielkopolskie
Wysłany: 2020-10-04, 19:03
Cappy, to Cię chyba krzywdzi, skoro Tobie to nie odpowiada i cierpisz z tego powodu, że to tylko seks.
Co Ci to daje, takie spotkania? Jakie są minusy i plusy?
Za głośno? Co jest za głośne? Tylko cisza. Cisza, w której się człowiek rozpada jak w próżni.