"Ale są inni, ci, którzy więcej czują i duszą się pod kloszem tego, że powinni być bardziej zaradni."
Dla mnie błędne koło. Chcialabym być bardziej zaradna, ale nie potrafię i to mnie jeszcze bardziej dołuje i zniechęca. Kiedy ciągle próbuję i zero efektów. Wszystkiego się wtedy odechciewa. Tak samo przybieranie maski. Jesteś wesoły - więcej osiągniesz. Jesteś smutny - wpływasz destrukcyjnie na otoczenie. Wiele było sytuacji kiedy byłam smutna, przygnębiona ... i wtedy atmosfera w grupie "siadała". To sprawiało, że czułam się jeszcze gorzej. Obwiniałam siebie za to. Dlatego ludzie weseli bardziej są doceniani. Ludzie szczęśliwi - ludzie pozornie bez problemów. Kiedy jestem smutna ... to chcę być sama i nie chcę psuć atmosfery. Wtedy ludzie nie wymagają ode mnie tego, że muszę być wesoła. A kiedy jestem z kimś to zaczyna się nakładanie maski. Wówczas człowiek smutny uznawany jest za dziwaka, niedorajdę, ciotę. A ja wtedy też zaczynam tak o sobie myśleć ... Smutek i jego świadomość jeszcze bardziej mnie dołuje. Nie wiem czy coś zrozumiecie z tego, ale nie potrafię do końca wyrazić tego tak jak naprawdę to odczuwam.
Ciągle się czuję jak pies - skopany, pozbyty zębów.
Ale ja dziś gryzę więc uciekaj, nie biorę jeńców.
Smutek i jego świadomość jeszcze bardziej mnie dołuje.
Po wizycie u psychologa dowiedziałem się, że mam depresję, nie spodziewałem się tego, miałem czarne myśli i w ogóle, ale nie myślałem, że jestem chory. Depresja to było dla mnie coś, co nigdy nie powinno mnie dotknąć, jestem zbyt logiczny, trzeźwo myślący. Świadomość tego, że to wszystko co było doprowadziło mnie do takiego stanu spowodowała, że ryczałem przez pół dnia, zawiadomiłem o tym wszystkie osoby, które uważałem za winne temu krzycząc, że ich nienawidzę, i w ogóle. Może histeryzowałem. Na pewno. Zmiana miejsca i czynności od razu przyniosła efekty i już wiem, że wyjdę z tego. Sam.
A ja myślę, że problem jest we mnie i żadna zmiana otoczenia tego nie zmieni. Po prostu mam taką osobowość. Mam dni pełne radości, ale to rzadkość. Szybko uświadamiam sobie, że to pozory i nie mam siły dalej udawać. Niestety tak jest .... żeby sobie radzić w życiu to w szczęściu trzeba być z innymi ... ze smutkiem musisz zostać sam.
Ciągle się czuję jak pies - skopany, pozbyty zębów.
Ale ja dziś gryzę więc uciekaj, nie biorę jeńców.
Jak teraz czytam swojego posta to widzę, że nie spuentowałem. Chodzi o to, że wiadomość o posiadaniu depresji spowodowała we mnie większy smutek niż moje własne odczucia. Czyli tak jak Ty, wiedza o tym, że jestem smutny i nieszczęśliwy powoduje właśnie smutek i nieszczęśliwość.
NobodyListening napisał/a:
ze smutkiem musisz zostać sam.
Z tego co widzę, od tego jest to forum. Ale nic nie zastąpi realnego przyjaciela, to fakt.
A co do kwestii "zostania samemu ze smutkiem" chodzi raczej o coś innego. Dla większości ludzi bycie smutnym oznacza bycie gorszym. Jeżeli nie chcesz być postrzegany jako gorszy, sam ze smutkiem musisz sobie poradzić. Nikt nie lubi smutasów. Uznają ich za nudnych. Robiłam kiedyś pewien eksperyment. Kiedy byłam normalna (czyli smutna) ludzie chcieli spędzać mniej ze mną czasu. Kiedy byłam przebojowa i rozśmieszałam wszystkich - byłam otoczona przez większą grupę ludzi. Puentować chyba nie muszę.
Takie są dzisiejsze realia. Jeżeli chcesz coś osiągnąć, nie możesz być smutny i słaby. Jeżeli taki jesteś - zostajesz sam.
I sam z tym smutkiem musisz walczyć. W moim przypadku nikt mi nie pomoże ponieważ w moim otoczeniu smutek jest uznawany za słabość i zgorszenie. I tutaj zaczyna się udawanie.
Ciągle się czuję jak pies - skopany, pozbyty zębów.
Ale ja dziś gryzę więc uciekaj, nie biorę jeńców.