Lalaith, ja wychodzę z założenia, że wiedza którą zdobywam nigdy nie zostanie wyrzucona w błoto. Nawet jeśli miałoby Ci się to nie przydać, to sam fakt posiadania tej wiedzy to coś czego Ci nikt nie odbierze. Sytuacja w której jesteś jest ciężka, Ty między młotem, a kowadłem.
Popatrz w przyszłość, owszem nie można przewidzieć przyszłości, ale można w jakiś sposób nią kierować. Wiem, że mi łatwo gadać, ale znam kobietę co ma ponad 40 lat i mieszka z rodzicami, jest sama nie ma faceta i ojciec jej wybierał robotę, co najlepsze forsa z jej pracy wpływała na "rodzinne" konto(ojca). Z niej to już jest wrak człowieka.
Nie chcę się zbytnio wtrącać, ale może porozmawiaj z nimi (jeśli nie rozmawiałaś, jeżeli rozmawiałaś to zrób to drugi, trzeci, piąty raz). Akceptacja rodziców jest Ci potrzebna, zależy Ci na niej, powiedz o tym rodzicom. Co prawda marne szanse, przepraszam, bo widzę po sobie. Moi rodzice też mi wybierają kierunek, miejsce studiowania i sami najchętniej by mi wszystko wybierali, ale wali mnie to. Ja się odetnę, albo mnie zaakceptują, albo nie, to już jest w ich interesie...Z tym, że no może mam inny charakter niż Ty.
Niewidzialny, jak patrzę w przyszłość to widzę tylko ciemność. Więc żyję teraźniejszością, i nawet nie staram się wybiegać myślami w przód dalej jak miesiąc naprzód. Rozmowy z rodzicami nic nie dadzą, wynik to albo będzie awantura, albo ojciec powie "rób co chcesz" a to oznacza "zrób jak chcesz, a więcej się do Ciebie nie odezwę". Już to przechodziłam. I doprowadziło mnie do tego miejsca gdzie jestem.
Ale myślę, że przetrwam to jakoś, jeśli wytrzymałam tyle lat, wytrzymam chyba jeszcze i dwa... Myślę, że los taki jaki ma kobieta, o której wspomniałeś mi nie grozi. Bo tak jak Ty się w końcu odetnę od rodziców. Tylko kiedy to zrobię, chcę mieć z nimi takie stosunki, jakie mam teraz, a nie takie jakie miałam w przeszłości.
Nigdy nie byłam wystarczająco dobra, wystarczająco idealna, uległa i bezmyślna, aby być akceptowaną. Dopuszczalne było jedynie przewidywanie humorów, uprzedzanie tego, co mogłoby wyprowadzić z równowagi i bycie tak przezroczystą, jak tylko się da.
Oczywiście, o własnych poglądach, stylu ubierania, upodobaniach nie mogło być mowy ("sramy na to").
Problemy z psychiką to atrakcyjny temat do wyszydzenia i zawstydzenia w towarzystwie. Tymczasowo użyteczne, aby poskarżyć się na niewdzięczny los, który pokarał takim dzieckiem. No i oczywiście w dupie mi się poprzewracało, a nie, że nie wierzę - co tydzień do kościoła, pomiędzy mamusią i tatusiem, aby wiedzieli, że modlę się wystarczająco wyraźnie i śpiewam dość głośno. I czy mam miejsce w ławce z widokiem na ołtarz.
Za brak konwulsyjnego płaczu po Janie Pawle II niemalże mnie nie skatowali, ale długo ten stan nie trwał, bo za odmowę podejścia do matury z religii wyleciałam z domu w trybie natychmiastowym. Chwała bogu!
Nie powiem, że mnie nie bolał brak akceptacji, skrzywił na pewno, ale w pewnym sensie całe życie na niego srałam, jak srano na mnie.
Disqualified as a human being.
Ostatnio zmieniony przez Mustela Nivalis 2013-03-23, 18:34, w całości zmieniany 2 razy
Wiek: 31 Dołączył: 02 Cze 2013 Posty: 295 Skąd: Południe
Wysłany: 2013-06-13, 16:56
Oj dla ojca zawsze byłem za trudny, wybierał zawsze prymitywne sposoby ukarania mnie, ewentualnej rozmowy. Faworyzował siostrę, mnie nie. Zresztą o większości moich problemów nie wiedział, bo jego reakcja często tylko pogłębiała go. Nie ma nowy o akceptacji.
Co do matki to zupełnie inna osoba i mimo, że nie zawsze potrafiła to przynajmniej zawsze próbowała zaakceptować moje zachowanie, złe i dobre decyzję. W najmłodszych latach było to nawet pomocne.
Żadna rzecz zewnętrzna nie może uszczęśliwić
człowieka, który wewnątrz siebie
nie posiada szczęścia.
Ja mam trochę podobnie jak Alistair. Mój ojciec chyba nigdy mnie nie akceptował, zawsze cokolwiek bym nie zrobiła było źle, za mało, a jak rzeczywiście udało mi się zrobić coś dobrze, to w życiu nie usłyszałam żadnego miłego słowa z jego strony. Za to wytykać jak najmniejsze potknięcia, jak najbardziej. Myślę, że stworzył w swojej głowie obraz "idealnej córeczki" do którego nie dorastam nawet w 10%, ciągle słyszę, jaka jestem straszna, leniwa, sraka taka i owaka, bla bla. Bardzo mnie to bolało za dzieciaka, chciałam się tatusiowi przypodobać, obecnie mam to kompletnie gdzieś.
Z mamą było różnie, za dzieciaka też miałam ciężko się z nią dogadać, nie zawsze podobało jej się to co robię, często miała wiele zastrzeżeń, chociaż nie ma tu nawet co porównywać do ojca, niebo a ziemia. Obecnie z mamą dogaduję się dobrze. Nauczyłam się już jak trzeba z nią rozmawiać. Ona ma wiele ambicji, chciałaby żebym się uczyła, żebym była dobrą i porządną dziewczyną. ?rednio mi to wychodzi, ale myślę, że już się z tym pogodziła. Czasem ma obiekcje różne do mojego zachowania, sposobu życia, nie raz próbuje narzucić mi swoje zdanie, ale ja jeśli się na coś uprę to nie dam sobie wmówić i robię tak jak chcę i uważam, więc jakoś mnie to nie dotyka, że ona czasem nie akceptuje moich wyborów.
Ostatnio zmieniony przez Evi 2013-06-13, 17:10, w całości zmieniany 1 raz
Wniosek jeden - ojcowie są do niczego... Nie wiem co to za dziwna 'zdolność' do tworzenia obrazów dzieci i planowania im życia. Dodatkowo taki ojciec staje się kompletnie ślepy na wszelkie problemy idealnego dziecka, gdyż nie pasują one do jego planu. Może niedługo rozwój technologii pozwoli na komputerowe 'planowanie dziecka'? Sądzę, że uszczęśliwiłoby to nie jedną rodzinę...
W moim przypadku matka jest osobą, która mnie urodziła i przez pierwsze lata dbała o moje dobro. Teraz to obca kobieta do której mówię 'mamo', bo tak przecież wypada, prawda? Czasami słyszę od niej słowo 'kocham' jednak jak dla mnie mogłaby równie dobrze mówić 'masło' albo 'krokus'.
Niestety w mojej rodzinie to bardzo złożony problem. Chyba bardziej akceptowany jest mój brat i malutka siostra niż ja. W sumie to ja jestem najmniej akceptowana niestety. Jeśli chodzi o moją autoagresję, która rok temu się ,,uspokoiła" to kompletnie nikt tego nie akceptuje , ani nie toleruje. Raczej mi dokopują i na każdym kroku to wypominają . A ja chcę tylko normalnie i na nowo żyć. . Ale oni mi nie dają szansy na nowe i normalne życie. Wiem, że nigdy nie zaakceptują mojej ucieczki z domu , choć od tego czasu minęło kilka lat, ani próby samobójczej czy moich schorzeń psychicznych. Jeśli chodzi o próbę samobójczą to perfidnie nagadali wszystkim lekarzom w szpitalu psychiatrycznym, że to była manipulacja z mojej strony. I przez to lekarze się mną nie zajmowali w sumie w szpitalu. Ale to osobna historia. Przez 2 lata byłam ateistką. Moja mama mi wtedy powiedziała, że ona nigdy tego nie zaakceptuje , bo z trudem to toleruje, a ja wystawiam ją na pośmiewisko. A ja mam prawo przecież do swoich poglądów i wiary. Jeśli chodzi o swoje poglądy to staram się ich nie wypowiadać zbyt na głos, bo moja matka wszędzie i przy wszystkich ostro je kwestionuje i neguje. Czasem mam poczucie, że oni nie akceptują mojej osoby w ogóle. Niektórzy nie akceptują nawet mojej pasji, a wręcz ją wyśmiewają. Chodzi tutaj o pisarstwo . Dla pewnych osób z mojej rodziny to głupoty i niepotrzebne marnowanie czasu. Nie akceptują też mojego charakteru. I wielu innych rzeczy.
Przez 2 lata byłam ateistką. Moja mama mi wtedy powiedziała, że ona nigdy tego nie zaakceptuje , bo z trudem to toleruje, a ja wystawiam ją na pośmiewisko.
Czyli zmieniłaś wyznanie ze względu na matkę?
Moja mi powiedziała na tę okoliczność, że tak się mnie wstydzi, że się wyprowadzi do innego miasta. Jak przyszła do mnie następnego dnia i zapytałam co tu robi, dlaczego nie szuka sobie mieszkania to nie miała pojęcia o co mi chodzi bo ona nic takiego nie powiedziała Nie zamierzam z powodu jej fochów zmieniać poglądów.
Bezsenna napisał/a:
Przez 2 lata byłam ateistką. Moja mama mi wtedy powiedziała, że ona nigdy tego nie zaakceptuje , bo z trudem to toleruje, a ja wystawiam ją na pośmiewisko.
Czyli zmieniłaś wyznanie ze względu na matkę?
Nie zmieniłam wyznania ani dla niej, ani ze względu na nią. Wszystko było skutkiem ubocznym mojego życia i tego co było zanim zmieniłam wyznanie. Potem się nawróciłam. Ale nie jestem do końca chrześcijaninem . Nie czuję tego. Jestem poszukującym chrześcijaninem i tyle.
Ja jestem kim jestem i nikt , ani nic mnie nie zmieni na siłę. Mogę się jej i innym nie podobać, ale taka jestem. Nie muszą mnie pytać o zdanie, ani nawet się do mnie odzywać. Wiele razy prosiłam pewne osoby, żeby traktowały mnie w domu jak powietrze. Zupełnie neutralnie. Tylko do tych osób nic nie dociera, bo uważają, że skoro mieszkamy w jednym domu to maja prawo wszystko o mnie wiedzieć.
rozwielitka, ja się nie denerwuję. Przepraszam , że to tak zabrzmiało. Może jestem ciutke roztargniona i opryskliwa dziś, ale to przez ból, który doprowadza mnie do płaczu i matka przy okazji.
Moja mama nie akceptuje moich problemów, bo przecież mam tylko 15 lat i co ja mogę wiedzieć o życiu, jakie ja mogę mieć problemy? Ja jestem chrzecijanką i mój dziadek, a reszta rodziny to ateiści, ale mamie nie przeszkadza to, że wierzę w Boga. O autoagresji nie wie, jak i o moim spojrzeniu na świat.
„Na jawie świat jest dla wszystkich jeden i ten sam, ale we śnie każdy ucieka do własnego świata.”
Carine, to niestety częste, że starsi myślą, że młodsi ludzie nie mają problemów. Nie przyjmują do wiadomości, że problemy bywają różne, ale zawsze mogą być nie mniej trudne do pokonania. I co z tego, że mijają. Dopóki nie miną musi minąć długi czas, w ciągu którego można popaść w poważną chorobę. Można mieć 15 lat i dużo wiedzieć o życiu. Można też niewiele o nim wiedzieć i zostać przezeń doświadczonym. Pisałaś w innym temacie, że Twoja mama będzie omawiać z nim wizyty, więc może on na nią wpłynie.