Nie wiem do jakiego działu to wrzucić... ostatnio uświadomiłam sobie, że nie wiem co jest moim życiem. Nie mam poczucia realności tego co robię i tego co mnie otacza. Mam życie zawodowe... jestem w pracy 5x w tygodniu... a czasem wychodzę z niej i nie potrafię powiedzieć co robiłam przez ostatnie 6,5h. Zwyczajnie nie pamiętam. I nie mam takiego poczucia, że te x godzin w pracy zdarzyło się naprawdę. Mam życie towarzyskie... jakieś tam... jak nie jestem na etapie "dlaczego ludzie do mnie mówią?" to nawet się z nimi spotykam... ale ten czas też jest dla mnie jakiś taki nierzeczywisty. Najbardziej jaskrawym przypadkiem jest Tox... i czas spędzony z nim... Gdyby mi ktoś powiedział, że jest on jedynie moim urojeniem, to bardzo poważnie bym się zastanawiała czy nie jest to prawda. Kiedy przebywam z Toxem dłużej i zaczyna docierać do mnie, że to nie jest fantazja... to mam ochotę schować się w najciemniejszym kącie i nigdy więcej z niego nie wychodzić, bo przecież " jakże ja jestem skrajnie beznadziejna i jakże mi wstyd za to w jaki sposób się zachowuję". Niemniej jednak te momenty "oświecenia" są rzadkie podczas mojej interakcji z nim. Jest fajnie - świetnie wręcz... ale nie czuję, aby to się działo naprawdę. Nie wiem kiedy ostatnio miałam takie poczucie, że jestem tu i teraz, w tej rzeczywistości, którą wokół siebie widzę... chyba... chyba pogrzeb koleżanki z pracy był dla mnie ostatnią realną rzeczą, która wydarzyła się w moim życiu... No i tak za bardzo nie wiem czy to jest coś nienormalnego? Czy powinno mnie to niepokoić? Czy powinnam chcieć to zmienić? A jeżeli zmienić, to w jaki sposób? Czy też tak Wam się zdarza? Czy macie takie poczucie, że Wasze życie nie dzieje się naprawdę? Jest jakąś fantazją, urojeniem, halucynacją?
Czy też tak Wam się zdarza? Czy macie takie poczucie, że Wasze życie nie dzieje się naprawdę? Jest jakąś fantazją, urojeniem, halucynacją?
Niemalże cały czas odczuwam nierealność mojego życia i otaczającego mnie świata. Mam poczucie, że to MUSI być moje lub czyjeś wyobrażenie. Przecież to niemożliwe, że to moje ciało, że osoba przede mną stoi i mówi coś, ja oddycham, poruszam się, myślę... Dla mnie to takie nierzeczywiste. Ja nawet nie czuję, że żyję. Mam wrażenie, że stoję gdzieś z boku i obserwuję moją codzienną egzystencję, nie biorąc w tym czynnego udziału. Luki w pamięci (co ja robiłam cały dzień?!), "zacinanie się", rozproszona uwaga, zamyślenie... to dla mnie codzienność.
Wiek: 39 Dołączył: 23 Cze 2013 Posty: 94 Skąd: świat
Wysłany: 2014-04-12, 21:24
Lady Emaleth napisał/a:
No i tak za bardzo nie wiem czy to jest coś nienormalnego? Czy powinno mnie to niepokoić? Czy powinnam chcieć to zmienić? A jeżeli zmienić, to w jaki sposób? Czy też tak Wam się zdarza? Czy macie takie poczucie, że Wasze życie nie dzieje się naprawdę? Jest jakąś fantazją, urojeniem, halucynacją?
Hmmm - zabrzmi to dziwnie, ale poczucie realności mojego życia malało zawsze wtedy kiedy byłem szczęśliwy. Psychika widać nie była przygotowana na to, że może być dobrze i traktowała to jako coś nierealnego. Pełniejsze odczuwanie rzeczywistości zawsze zapewniały mi sytuacje stresowe, powodujące dyskomfort psychiczny.
Pełniejsze odczuwanie rzeczywistości zawsze zapewniały mi sytuacje stresowe, powodujące dyskomfort psychiczny.
Hmmm... no to by się zgadzało i z moim doświadczaniem własnego życia. Może po prostu tak dalece nie wierzę w to, że może być dobrze, że kiedy faktycznie wydaje się, że jest, to jest to dla mnie fantazja albo sen.
Miewam stany, w których wydaje mi się, że to co dzieje się wokół mnie, mnie nie dotyczy. Np. rozmawiam z kimś, ale wydaje mi się, że ja tylko stoję obok i słucham, nie biorę udziału w rozmowie.
Wy sobie nie możecie przypomnieć, co robiliście przez kilka godzin, ja nie wiem, co robiłam przez ostatnie pół roku... Mam tylko jakieś przebłyski tego, co było miesiąc, 3 miesiące temu. Nic, co mogłabym połączyć w jakąś spójną całość.
Wiek: 39 Dołączył: 23 Cze 2013 Posty: 94 Skąd: świat
Wysłany: 2014-04-12, 21:46
Lady Emaleth napisał/a:
Hmmm... no to by się zgadzało i z moim doświadczaniem własnego życia. Może po prostu tak dalece nie wierzę w to, że może być dobrze, że kiedy faktycznie wydaje się, że jest, to jest to dla mnie fantazja albo sen.
Też mi się tak wydaje, że w tym leży "problem";) podobno być szczęśliwym też trzeba "umieć". Zwykle, to się odnosi do cieszenia się małymi rzeczami i innych tego typu bzdet. Ale myślę, że na tym forum odnosi się to do jakiegokolwiek poczucia szczęścia jako uczucia nowego i zupełnie niespotykanego
Wy sobie nie możecie przypomnieć, co robiliście przez kilka godzin
U mnie to są całe dnie. Dni zbierają się w tygodnie, a te w miesiące... Szczerze mówiąc, nie wiem, co ja robię od kilku lat, jedynie z jakimiś przebłyskami, jak byłam szczęśliwa, nie martwiłam się zupełnie o nic, itp...
Forever Alone, ja mam jedynie przebłyski dni, w których czułam się najgorzej. Nie potrafię sobie przypomnieć żadnego dnia, w którym byłam naprawdę szczęśliwa, albo chociaż dnia, w którym życie nie było tak uciążliwe. Wiem, że one były, ale za cholerę ich nie odtworzę.
Vanilla, ja też nie odtworzę ich, a jedynie uczucia, które towarzyszyły mi w danym okresie czasu, oraz to, jak się wówczas zachowywałam. Gdybym miała sobie przypomnieć, jak wyglądały poszczególne dni... to chyba właśnie te jedne z najgorszych najłatwiej mi przyjdzie odtworzyć. Wtedy realniej żyję... Mam większą świadomość życia i dokładnie wiem, co z nim robię.
Nie potrafię sobie przypomnieć żadnego dnia, w którym byłam naprawdę szczęśliwa, albo chociaż dnia, w którym życie nie było tak uciążliwe. Wiem, że one były, ale za cholerę ich nie odtworzę.
Znam to... miałam taki okres, że pamiętałam, że jakiś dzień/wydarzenie z przeszłości klasyfikowałam jako szczęśliwe... ale za cholerę nie potrafiłam sobie przypomnieć jakie to uczucie było i co w tym było takiego fajnego. Jakbym dysponowała jedynie okrojoną wersją własnych wspomnień...
Forever Alone napisał/a:
U mnie to są całe dnie. Dni zbierają się w tygodnie, a te w miesiące...
No mi tak wsiąkły w pamięci cała lata gimnazjum i liceum... a potem też sporo lat podczas studiów... i rok po rozstaniu z R... generalnie mnóstwo życia zlewa mi się w jedną bezkształtną całość...
generalnie mnóstwo życia zlewa mi się w jedną bezkształtną całość...
Ja się zastanawiam o czym będę opowiadać swoim dzieciom, jak ja pamiętam jakieś pojedyncze rzeczy z przeszłości. Czasami potrafię się sprzeczać z kimś, że na pewno czegoś nie mówiłam...potem okazuje się, że coś mi się zapomniało.
Zdarza się, że nie mam poczucia czasu, jak czekam na jakiś termin, dni zlewają się w jedno dopóki on nie przyjdzie. Czasem nawet wydaje mi się, że mogę to jakoś przeskoczyć. (nie umiem tego dokładnie teraz wyjaśnić).
Albo jak wracam do domu to tak jakbym ciągle mieszkała w jednym mieście, tylko poruszała się z jednego jego końca na drugi.
I jeszcze niekiedy czuję, że moje życie nie jest aż tak bardzo rzeczywiste. Nie ma konsekwencji tego co zrobię, albo one mnie nie dotyczą, nic tak naprawdę nie jest tutaj ważne czy istotne. Jakbym była ponad tym.
Nie wiem jak ty. Mało ludziom wierzę
Mam wrażenie, że się gubią, kiedy mówią szczerze
Czuję, czuję, że pulsują moje bzduromierze.
Zdarza się, że nie mam poczucia czasu, jak czekam na jakiś termin, dni zlewają się w jedno dopóki on nie przyjdzie. Czasem nawet wydaje mi się, że mogę to jakoś przeskoczyć. (nie umiem tego dokładnie teraz wyjaśnić).
Też tak mam. Kiedy słyszę, że za miesiąc coś się wydarzy, to w ogóle dla mnie to nie istnieje. I nagle budzę się, że to przecież już.
Odnoszę wrażenie, jakbym płynęła przez życie w jakimś śnie. Momenty ocknięcia są straszne, uderzenia rzeczywistości odbierają dech w piersiach. Ona nie dociera do płuc, umysłu, świadomości - ona oplata lodowato zimne palce wokół szyi, pozwala trwać na chwilę w zachłyśnięciu zdumieniem i potem znowu odpuszcza, a ja trwam w permanentnym oszołomieniu, nie wiedząc, co się tak naprawdę dzieje. Bo przecież obiektywnie nic się nie stało. Jestem w tym samym miejscu, gdzie byłam, tylko... No właśnie. Co ja tam robię? Kim jestem i jak to się stało, że jestem tu i teraz, tam z tym kimś? Spoglądam na swoje dłonie jak na wyizolowany obcy twór, zginam palce i czuję, że ziemia mi się osuwa spod stóp. Ja to kontroluję? To się dzieje naprawdę? Ten ktoś obok jest prawdziwy? To i tamto się stało? Ja oddycham? Ja myślę? Ja jem? To ja mam świadomość i jakiś udział w tym wszystkim?
Coraz bardziej jestem wchłaniana przez ten świat, jakbym była statystką w podrzędnym filmie o niczym, która nie zna swojej roli. Wszystko wokoło się dzieje, tylko nie ja - ja oglądam. Nie pamiętam, co się działo przed chwilą, wczoraj, miesiąc temu, rok, dwa, pięć, dziesięć lat wstecz. Wszystko jest bezkształtną, senną masą, z której nie idzie wyabstrahować niczego noszącego znamiona esencjonalnej prawdziwości, realności. Żyję w jakimś śnie, w którym wszystko niby przypomina mój dom, pokój, otoczenie, ale do końca nim nie jest, nie jest przestrzenią zawłaszczoną, oswojoną. Najbardziej intensywnego odrealnienia doznaję w sytuacjach skrajnie negatywnych, stresujących. Wcześniej zdarzało się to w domu, teraz w czasie regulowania zaburzonych relacji z mężem. Wygląda to tak, że pomimo gwałtownych emocji, które gdzieś tam się czają, wszystko jest jednocześnie stłumione, zniekształcone i stępione. Zwykle dopiero po pewnym czasie, nierzadko po kilku dniach lub tygodniach doznaję emocjonalnej czkawki i dopiero wtedy psychicznie wracając do realnego świata reaguję na nieprzyjemne sytuacje.
To jest tak dziwne, a ja nie jestem w stanie tego ubrać w słowa.
Przeszkadza mi ta ułomność, ale raczej zapominanie słów i coś na kształt "obumierania" ośrodka odpowiedzialnego za mowę/słowa raczej nie zwalę na dojmujące poczucie odrealnienia.