Na wydziale prawa Uniwersytetu Wrocławskiego wymyślono konferencję, na której mają się zastanawiać, czy należy w orzecznictwie uwzględniać fazę cyklu menstruacyjnego w jakiej była kobieta, bo PMS ma wyraźny wpływ na zachowanie, bo w tym czasie jest największy odsetek samobójstw wśród kobiet.
Środowiska feministyczne są oburzone, bo to powrót do XIX-wiecznej histerii i wędrującej macicy, bo w konferencji głównymi prelegentami mają być mężczyźni, którzy z oczywistych względów PMS znają tylko z teorii.
Organizatorzy są zaskoczeni. Nie rozumieją o co chodzi feministkom. Twierdzą, że chcą w ten sposób bronić praw kobiet, bo skoro (jeśli) stan fizjologiczny może być przyczyną popełnienia czynu zabronionego, to należy taką przyczynę uwzględnić jako okoliczność łagodzącą.
PMS ma wyraźny wpływ na zachowanie, bo w tym czasie jest największy odsetek samobójstw wśród kobiet.
Coś w tym jest. Jednak uwzględnianie w orzecznictwie nie wydaje mi się koniecznie. Miesiączka to nie jest choroba, ale naturalna rzecz. A że burza hormonów w tym czasie może destabilizować stan psychiczny to już inna kwestia.
nevermore, właśnie o to chodzi. O to, czy czasem nie uznawać, że kobieta jest w tym czasie nie do końca poczytalna i nie traktować jej z tego powodu ulgowo.
"Nasza konferencja wzbudziła duże zainteresowanie. Także krytykę na jednym z portali feministycznych. Głównym zarzutem, który nam postawiono jest to, że o kobiecych sprawach chcą dyskutować mężczyźni i tylko mężczyźni. Z opublikowanego przez nas planu konferencji od początku wynikało, że połowę referentów stanowią kobiety, a teraz wśród referentów jest pięciu mężczyzn i sześć kobiet. Drugim zarzutem jest to, że w zaproszeniu na konferencję organizatorzy wspomnieli o napięciu przedmiesiączkowym. Osoby, które nas krytykują twierdzą bowiem, że napięcie przedmiesiączkowe nie istnieje, piszą: napięcie przedmiesiączkowe to lipa. Z moich kilkudziesięcioletnich badań wiem, iż w światowym piśmiennictwie medycznym jest oczywiste, że napięcie przedmiesiączkowe istnieje. Ale z wielkim zainteresowaniem wysłucham podczas konferencyjnej dyskusji argumentów przeciwnych.
Zarzuca się nam, że jesteśmy szowinistami, wrogami kobiet, pseudonaukowcami, prawnikami czyhającymi na kasę, poddaje się w wątpliwość nasze tytuły naukowe. Niemało jest wyrazów wulgarnych, obrzydliwych. Przygotowywana jest też petycja z żądaniem zakazu naszej konferencji. Do Pełnomocnika Rządu do spraw Równego Traktowania wpłynęła ponoć skarga na organizatorów konferencji.
Nie chodzi mi przede wszystkim o prawo do wolności badań naukowych, stanowiące fundament działalności badawczej i istotę idei uniwersytetu. Najważniejsze jest bowiem to, że nasza konferencja jest w całości wyrazem głębokiej troski o ochronę praw kobiet. Wszystkie referaty dotyczą różnorodnych aspektów i postulatów rozszerzenia ochrony ich praw. Biorąc to pod uwagę zdumiony jestem, że są także kobiety przeciwne tej ochronie. Ale przewidzieliśmy dużo czasu na dyskusje. Nic więc nie stoi na przeszkodzie, aby i te panie wyraziły swój pogląd.
Jacek Mazurkiewicz
Tym, którzy chcą poznać oryginalną treść i szczególną nieraz formę polemiki z nami podaję linki zawierające krytykę planowanej przez nas konferencji:
Post scriptum:
Ponad dziesięć lat temu lewicowe pismo opublikowało wywiad Zofii Zaporowskiej ze mną poświęcony prawnym aspektom następstw cykliczności płciowej kobiet. Tekst tego wywiadu został niedługo potem ogłoszony i do dzisiaj jest dostępny także na stronie internetowej KOBIETY KOBIETOM/FEMINIZM
kobiety-kobietom.com/feminizm/art.php?art=411
Umieszczono go tam uznając za wartościowy i pożyteczny dla kobiet, nie opatrzono słowem najmniejszej krytyki, a to przecież także portal feministyczny. Jak widać, feministki feministkom nierówne. I dobrze."