Chyba nie powiem do kogoś kto ma myśli samobójcze żeby mi d*py nie zawracał...
Dlaczego? Tzn może nie tym zwrotem, ale gdybym ja sobie totalnie nie radziła i czułabym się fatalnie, to bym powiedziała, że "sorry ale nie mogę Ci pomóc, bo sama sobie nie radzę".
I co w tym złego?
Z kilka razy, kiedyś tak właśnie zrobiłam.
Edytowano na potrzeby wydzielenia, sorry /Tracy
Ostatnio zmieniony przez 2010-02-18, 12:20, w całości zmieniany 1 raz
Dlaczego? Tzn może nie tym zwrotem, ale gdybym ja sobie totalnie nie radziła i czułabym się fatalnie, to bym powiedziała, że "sorry ale nie mogę Ci pomóc, bo sama sobie nie radzę".
I co w tym złego?
Inside zależy w jakim stanie jest ta osoba. Jeśli jest ryzyko (poważne), że może sobie nie poradzić...
***
Jeśli np. do mnie ktoś się zwróci o pomoc w takiej sprawie, to ją otrzyma, najprawdopodobniej nawet wtedy, gdy jestem na dnie dna (choć zdaję sobie sprawę, że mam święte prawo wtedy odmówić). Nie chodzi o jakiś śmieszny rodzaj męczeństwa, czy samopoświęcenie, ale o fakt, że skoro ktoś ufa mi na tyle, by właściwie powierzyć mi swoje życie, mówiąc "zrób coś z tym, bo ja już nie mam pomysłu" to w pewnym sensie w przypadku odmowy jestem odpowiedzialna za jego ewentualną śmierć. A ja chcę mieć komfort, że próbowałam (nawet, jeśli się nie powiodło).
Ja to ja. Inside, Ty możesz oczywiście do tego podchodzić inaczej.
Ja uważam takie zachowanie za sprawiedliwe i właściwe.
Nie jest to prawda objawiona to jest moja prawda.
PS. No chyba, że się pomylę w ocenie, czy ktoś wyrobi, czy jest u kresu.
Ostatnio zmieniony przez Tracy 2010-02-18, 12:20, w całości zmieniany 2 razy
Inside zależy w jakim stanie jest ta osoba. Jeśli jest ryzyko (poważne), że może sobie nie poradzić...
Lecz trzeba pamiętać, że nie jest się odpowiedzialnym, w takim przypadku, za czyjeś życie.
Tracy napisał/a:
Jeśli np. do mnie ktoś się zwróci o pomoc w takiej sprawie, to ją otrzyma, najprawdopodobniej nawet wtedy, gdy jestem na dnie dna (choć zdaję sobie sprawę, że mam święte prawo wtedy odmówić). Nie chodzi o jakiś śmieszny rodzaj męczeństwa, czy samopoświęcenie, ale o fakt, że skoro ktoś ufa mi na tyle, by właściwie powierzyć mi swoje życie, mówiąc "zrób coś z tym, bo ja już nie mam pomysłu" to w pewnym sensie w przypadku odmowy jestem odpowiedzialna za jego ewentualną śmierć. A ja chcę mieć komfort, że próbowałam (nawet, jeśli się nie powiodło).
Ja to ja. Inside, Ty możesz oczywiście do tego podchodzić inaczej.
Ja uważam takie zachowanie za sprawiedliwe i właściwe.
Nie jest to prawda objawiona to jest moja prawda.
PS. No chyba, że się pomylę w ocenie, czy ktoś wyrobi, czy jest u kresu.
Mnie wszystkie takie rozmowy z ludźmi nauczyły, że najpierw ja a potem inni. Kiedyś, u początków starego forum wiele z ludźmi rozmawiałam, przejmowałam się nimi, gdy tylko coś się działo, rozmawiałam głównie na gg... Mnóstwo rozmów, i wręcz walczenie o innych by nic sobie nie zrobili. I po jakimś czasie, w tym się nieźle zaplątałam.
Aktualnie, gdybym się czuła bardzo kiepsko psychicznie, to bym powiedziała że nie mogę pomóc, bo sobie sama nie radzę, może odesłałabym go do kogoś innego, lub na to forum, ale nie pociągnęłabym rozmowy. Mogłoby to się także dla mnie źle skończyć.
Nawet gdyby ktoś mi powiedział, że się przeze mnie zabije/coś innego sobie zrobi - też bym się nie włączyła w jakąkolwiek wymianę zdań, bo nie jestem odpowiedzialna za czyjeś życie, jest ono jego i może zrobić z nim co chce, przerzucanie na mnie odpowiedzialności za czyjeś życie - nie przejdzie u mnie.
Najpierw moje życie, jak już sobie poradzę, i nabiorę małego dystansu, to ok, mogę, ale inaczej to nie. Dystans po to, by nie przesiąkać złymi emocjami innych.
W moim przypadku, postawienie takiej granicy było bardzo wskazane.
Lecz trzeba pamiętać, że nie jest się odpowiedzialnym, w takim przypadku, za czyjeś życie.
No pewnie, że nie. Nikt nie jest Bogiem.
inside napisał/a:
Mnie wszystkie takie rozmowy z ludźmi nauczyły, że najpierw ja a potem inni.
Skoro robię to dla własnego komfortu, to znaczy, że robię to dla SIEBIE. Nie dla innych. Nawet jeśli im ratuję życie przy okazji - to mnie nie czyni altruistką.
inside napisał/a:
Kiedyś, u początków starego forum wiele z ludźmi rozmawiałam, przejmowałam się nimi, gdy tylko coś się działo, rozmawiałam głównie na gg... Mnóstwo rozmów, i wręcz walczenie o innych by nic sobie nie zrobili. I po jakimś czasie, w tym się nieźle zaplątałam.
Zdrowy dystans przede wszystkim. I zdrowa empatia.
A nie chory dystans (olewanie kompletne) i chora empatia (współprzeżywanie do granic załamania nerwowego)
inside napisał/a:
Nawet gdyby ktoś mi powiedział, że się przeze mnie zabije/coś innego sobie zrobi
To się nazywa szantaż emocjonalny.
Ktoś kto tak mnie potraktuje nie może liczyć na moją pomoc.
I niech się cieszy, że kopa w dupę nie dostanie. Po prostu się odwracam i idę w swoją stronę.
inside napisał/a:
Lecz trzeba pamiętać, że nie jest się odpowiedzialnym, w takim przypadku, za czyjeś życie.
No pewnie, że nie. Nikt nie jest Bogiem.
Jak ktoś nie ma dystansu, i przy okazji jak komuś strasznie zależy by uratować czyjeś życie, tak strasznie się przejmuje i przeżywa, to raczej ciężko mu dość do wniosku że nie jest odpowiedzialny za życie inne osoby. U mnie się to kiedyś wiązało z poczuciem winy.
Tracy napisał/a:
Skoro robię to dla własnego komfortu, to znaczy, że robię to dla SIEBIE. Nie dla innych. Nawet jeśli im ratuję życie przy okazji - to mnie nie czyni altruistką.
Ach, to w ten sposób u Ciebie działa... Teraz to rozumiem.
Tracy napisał/a:
Zdrowy dystans przede wszystkim. I zdrowa empatia.
A nie chory dystans (olewanie kompletne) i chora empatia (współprzeżywanie do granic załamania nerwowego)
No, zgadzam się
Więc w przypadku osób piszących/mówiących o myślach samobójczych - uważam, że mam zdrowy dystans, i w miarę zdrową empatię.
A jak u Ciebie to wygląda?
Tracy napisał/a:
To się nazywa szantaż emocjonalny.
Ktoś kto tak mnie potraktuje nie może liczyć na moją pomoc.
I niech się cieszy, że kopa w dupę nie dostanie. Po prostu się odwracam i idę w swoją stronę.
Jak ktoś nie ma dystansu, i przy okazji jak komuś strasznie zależy by uratować czyjeś życie, tak strasznie się przejmuje i przeżywa, to raczej ciężko mu dość do wniosku że nie jest odpowiedzialny za życie inne osoby. U mnie się to kiedyś wiązało z poczuciem winy.
Tak, masz rację.
Ja niedawno w sumie z tego wyrosłam
Kiedyś się zamęczałam.
Jeżeli ktoś mi się zwierza to zazwyczaj staram się pomóc tyle ile w mojej mocy. Staram się wesprzeć jak najlepiej umiem i w jakiś sposób znaleźć wyjście z sytuacji. Najlepiej słuchanie zwierzeń wychodzi mi, gdy zwierza mi się osoba bliska, bądź taka którą dłużej znam, bo jednak wtedy wiem jakich mniej więcej użyć słów. Ale też mi się zdarza komuś coś poradzić nawet, jeżeli nie zamieniłam z tą osobą nawet jednego słowa.
Zazwyczaj zawsze mam czas na to, aby komuś pomóc. Odczuwam wielką satysfakcję, gdy trafnie wymyślę jakieś rozwiązanie, czy też uda mi się polepszyć czyiś stan, nawet na chwilę. Staram się nie odmawiać. Bardzo rzadko zdarza się, że to robię. Ale jeżeli już się zdarza to jedynie, wtedy gdy już sama nie mam siły, by jakoś egzystować w tym świecie. Ale tak jak mówiłam wcześniej prawie nigdy mi się to nie zdarza.
I znowu stoi obok lustra na toaletce całkiem sama
I tylko jedna mała kropla spłynęła w dół po porcelanie
Zawsze kogoś wysłucham, nawet jak sam upadam. Jeśli nie czuję się fatalnie, to zawsze jakoś doradzę, czy powiem jak ja bym postąpił. Zrobię, że tak powiem co w mojej mocy aby pomóc. Wiem, że czasami zwykła rozmowa potrafi nawet pomóc. A ja mam radość 'w sercu', jak uda mi się komuś pomóc.
They say we die twice,
Once when the breath leaves our body and once, When the last person we know says our name
MuniekB, a czy nie czujesz, że to dla Ciebie zbyt duże obciążenie psychiczne, gdy wysłuchujesz problemów innych osób, a sam jesteś w bardzo złym stanie?
Wiek: 28 Dołączył: 07 Mar 2015 Posty: 459 Skąd: śląskie
Wysłany: 2016-02-28, 22:22
Zawsze staram się kogoś wysłuchać, jednak nie wszystkim potrafię dać jakieś rady. Zwłaszcza gdy sam nie znam się na problemie który ma ta druga osoba. Nie chcę zaszkodzić dając byle jaką poradę.
Wiek: 38 Dołączyła: 13 Maj 2015 Posty: 415 Skąd: kujawsko-pomorskie
Wysłany: 2016-02-29, 19:39
Ja zawsze chętnie wysłucham zwierzeń drugiej osoby, jak mogę to również jej doradzę. Jestem osobą empatyczną, dlatego łatwiej mi wczuć się w problem drugiej osoby. Sama również czasem potrzebuję się wygadać, ale na szczęście mam kilka zaufanych osób.
"Nie śniło jej się nawet, że życie może nieść tyle bólu, chociaż fizycznie nic człowiekowi nie dolega."
Zawsze byłam osobą, do której przychodzono, by się zwierzyć. Zawsze ludzie mówili, że chcieliby być tak szczęśliwi, bez problemów życiowych, jak ja. Widzieli maskę, wierzyli, ufali, zwierzali się, myśląc, że znam receptę na wieczne życie w szczęściu. Kiedyś znajomy zapytał mnie, jak to jest, że pomagam innym, a sama sobie nie jestem w stanie...
Teraz zdarza się to rzadziej. Zmiana m-ca zamieszkania sprawiła, że czuję się tu bardziej anonimowo, a ludzie widzą we mnie normalnego człowieka, który ma powody do szczęścia, ale i do zmartwień.
I szczerze powiem, że lżej mi z tym, że nie żyję problemami innych ludzi. Wcześniej często stawały się one ważniejszymi od moich, często zapominałam o tym, że istnieję, że mnie też coś smuci, albo irytuje.