Dziękuję za podpowiedzi, oby trzeba było stosować je jak najrzadziej. Jeżeli komuś przyjdzie coś jeszcze do głowy to chętnie przyjmę kolejne wskazówki.
Wiek: 33 Dołączyła: 12 Sie 2014 Posty: 85 Skąd: Polska
Wysłany: 2014-08-12, 11:47
Złośnica napisał/a:
W moim przypadku ograniczenie aa przez związek odbyło się raczej na zasadzie nieświadomego i niezamierzonego szantażu emocjonalnego.
Coś podobnego miałam w swoim związku, wpłynął na mnie, ograniczył "zapędy" teoretycznie nieświadomym szantażem, jednocześnie pogrążając siebie w myślach "moja wina", "przeze mnie".
Dołączyła: 22 Sie 2014 Posty: 50 Skąd: dolnośląskie
Wysłany: 2014-08-23, 10:42
Miłość to mój ulubiony powód do aa. Gdy tylko coś spieprzę albo on coś spieprzy, gdy coś złego jest między nami, tnę się. Wiem, że to bezsensowne, ale to argument, który zawsze mnie przekonuje. W sumie, to nawet wspólne szczęście bywa dla mnie argumentem. Nie sądzę, że on mnie od tego odwiedzie. Miłość na mnie w ten sposób nie działa.
W jaki sposób szczęście może stać się powodem autoagresji?
No ja na przykład jestem przekonana, że na szczęście nie zasługuję. Jak jestem szczęśliwa, to czuję się winna, a to powoduje powstawanie kolejnych ran.
Jest różnie... raz ta miłość pomaga, a raz wręcz przeciwnie...
Często pomaga, przykładowo... niedawno wytrzymałem 1,5 miesiąca... tylko dla Niej
Z drugiej strony... zdarza się, że raniąc Ją, mniej, lub bardziej, sam następnie robię sobie krzywdę, chociaż wiem, że Ona przez to bardzo cierpi... często działa to także w drugą stronę
Saw, wiem jak to jest. Milosc zagrzewa ale zwiazek z kims autoagresywnym jest trudny. Podziwiam wszystkich moich bliskich za wytrwalosc, czasami mam dosc samej siebie
W przypadku mojego związku, moje rany były uznane za "wołanie o pomoc, które nie robi na nim wrażenia". Ot, osoba z depresją spotkała osobę silną psychicznie, która nie pojmuje, co to autoagresja i która w trudnych chwilach chwyta byka za rogi, a nie siada w kącie i płacze. Związek z tego był, ale gdy on widział moje rany, były tylko pytania "co masz na ręce?" i niezadowolenie. Na samym początku związku nie miałam takiego problemu z autoagresją, to pojawiło się w trakcie. Trudno więc powiedzieć "widziały gały co brały".
Przykre, ale to już przeszłość i tyle.
Wiek: 26 Dołączyła: 09 Mar 2015 Posty: 56 Skąd: łódzkie
Wysłany: 2015-03-11, 14:23
Mój chłopak, gdy po raz pierwszy zauważył u mnie blizny przeraził się. Powiedział, że jak jeszcze raz to zrobię to ze mną zerwie. Zaszantażował mnie hahaha. Dobrze mnie zna i wie, że gdyby podszedł do tej sytuacji z dobrocią nic by nie dało a tak to- od około pół roku jestem czysta Gdybym go tak bardzo nie kochała, cięłabym się nadal. Bywają chwile słabości, gdy naprawdę nie marzę o niczym innym ale jak pomyślę o nim, wszystko wygląda inaczej.
Jednak muszę się przyznać, że uległam z 2 razy od czasu rozmowy z moim chłopakiem. Nie wie o tym i siedzi to w moim sumieniu, ale... ja przecież ciągle walczę. Chęci było milion, uległam tylko 2 razy.
W moim związku było kilka etapów reakcji na moje rany:
Etap I - Przerażenie, troska, chęć pomocy
Etap II - Złość, że dalej to robię i niezrozumienie
Etap III - Ignorowanie problemu i obojętność
Myślę, że nasi partnerzy nie zdają sobie sprawy, że czasami ich miłość i obecność nie wystarczy żeby wszystko było kolorowe. Oczywiście, kiedy ukochana osoba jest obok to łatwiej jest wstać z łożka i przeżyć jeszcze jeden cholerny dzień, ale to nie zawsze działa jak lek na całe zło.
Jedyne czego mi brakuje to to, że kiedyś mogłam porozmawiać z moją miłością o wszystkim. O tym co mnie boli, dlaczego to robię i wiedziałam, że zawsze zostanę zrozumiana. Teraz więź między nami jest zbyt słaba żebym dostała tyle wsparcia ile potrzebuję.
OneLittleAngel, z przykrością muszę stwierdzić, że w moim przypadku też wyglądało to w taki sposób. Nawet te etapy są idealnie ujęte. CHYBA jedyną różnicą jest to, że ja już w tym związku nie jestem od 5 miesięcy.
Do mojego 2-letniego triumfu przybliżył mnie mój chłopak. Też mnie straszył, że mnie zostawi jak to zrobię, widziałam w jego oczach troskę i strach o mnie. Właśnie te uczucia, które zobaczyłam w jego oczach, pozwoliły mi tak długo wytrwać. Niestety lata mijają, ludzie się do siebie przyzwyczajają i uczucie, które było jak pochodnia staje się zaledwie małym, wątłym płomyczkiem. Mniejsze zainteresowanie i wsparcie w różnych sprawach z jego strony spowodowały, że przegrałam. Ukrywam się z obawy o jego reakcję. Czy spojrzy na mnie tak jak wtedy? Czy mnie zostawi? Czy wszystkim powie?
Ostatnio zmieniony przez Adriaen 2015-11-11, 20:09, w całości zmieniany 1 raz