To moja pierwsza miłość w życiu. Nie wiem, jak się zachować.
Wiesz, nikt nie wie, jak się zachować - i to jest całkiem naturalne. Nie ma żadnych określonych zasad czy schematów działania, którymi mogłabyś się kierować. Pewnych rzeczy trzeba doświadczyć, spróbować, żeby nauczyć się, jak to powinno wyglądać.
Odetta napisał/a:
Raczej mam pewność, że nikt nie będzie mnie chciał. Mam prawie 20 lat, a nigdy nie miałam chłopaka. Inne dziewczyny mają za sobą 2, 3 związki, a ja nic. I nie widać, by cokolwiek miało się zmienić.
To, że nie masz nikogo teraz absolutnie nie oznacza, że nikt nigdy Cię nie zechce. Może nie trafiłaś jeszcze na właściwą osobę, może potrzebujesz jeszcze dać sobie trochę czasu. Ja mam prawie 21 lat, i też nigdy wcześniej nikogo nie miałam - i to o niczym nie świadczy... Niektórzy mają więcej związków, inni mniej - i naprawdę nie definiuje to w żaden sposób Twojej wartości.
Wiek: 31 Dołączył: 20 Maj 2014 Posty: 319 Skąd: śląskie
Wysłany: 2015-02-20, 14:04
22 lata bez żadnej partnerki. Mając 19 wśród znajomych praktycznie nie miałem kobiet, a nowych kontaktów nawiązać nie umiałem, myślałem, że nie mogę być atrakcyjny dla kobiet. Sytuacja zaczęła się poprawiać niecały rok temu, czyli gdy miałem lat 21. Masz jeszcze czas
Zapomniałem dodać, że pierwszych "potencjalnych partnerek" trzymałem się dość kurczowo (choć bez prześladowania), a najlepszym lekarstwem na olewanie mnie była kolejna kobieta na którą mogłem skierować swą uwagę. Teraz już mi przeszło.
Ja się bardzo uzależniam od ludzi. Robię wszystko tak, żeby byli zadowoleni - albo chociaż tak, żeby nie byli niezadowoleni. Muszę spędzać z ludźmi czas, szczególnie z chłopakiem, inaczej czuję się beznadziejnie źle i od razu jestem samotna.
To zabawne, a być może trochę przerażające, ale moje obecne szczęście jest mocno związane z uzależnieniem od mojej dziewczyny. I choć wiem, że chcę ją już na zawsze, a ona mnie, to stwierdzam, że nie ma uzależnienia, z którego nie umiem się wyleczyć. Zwyczajnie zbyt wiele mam ich za sobą.
Why are you leaving...?
You trust me because I'm lying.
Only a fool would be this kind to me
You...
Wiek: 39 Dołączyła: 13 Maj 2015 Posty: 415 Skąd: kujawsko-pomorskie
Wysłany: 2015-10-24, 21:01
Ciągle się zastanawiam, czy to uzależnienie też mnie dotyczy. Mam wrażenie, że tak. Ciężko mi po rozstaniu, nie mogę się odnaleźć. Dodatkowo wszystko bardzo biorę do siebie, co utrudnia mi dojście do siebie. Bardzo kocham i bardzo cierpię...
"Nie śniło jej się nawet, że życie może nieść tyle bólu, chociaż fizycznie nic człowiekowi nie dolega."
A co myślicie o uzależnieniu od terapeuty i lekarza?
Wiem, że w trakcie terapii musi być taki czas, że pomiędzy pacjentem a terapeutą (w moim przypadku także lekarzem, bo spotykam się z nim bardzo często) tworzy się bardzo silna więź. I tak być musi, bez tego terapia nie ma prawa się powieść. Pytanie tylko jak odróżnić uzależnienie od więzi terapeutycznej?
Czasem się zastanawiam jak to jest u mnie. Wiem, że gdy przyjdzie czas na zakończenie leczenia to ta więź będzie stopniowo przez rok, może nawet dłużej, rozluźniana. Ale boję się tego, boję się, że okaże się, że bez spadochronu nie daję rady.
Po co komu piwnica, w której nie ma dachu?
Życie ma sens, Strusiu...
/Pasja. Możesz zrobić z nią wszystko. BIEGANIE ma taki wymiar jaki mu nadasz./
Ale boję się tego, boję się, że okaże się, że bez spadochronu nie daję rady.
A może właśnie w czasie terapii dostajesz spadochron, uczysz się jak go zastosować, jak o niego dbać, jak otworzyć, kiedy otworzyć, aby się później nie roztrzaskać.
Pytanie tylko jak odróżnić uzależnienie od więzi terapeutycznej?
Myślę, że w więzi terapeutycznej o wiele łatwiej jest sobie poradzić w czasie dłuższych przerw od terapii... niż w przypadku uzależnienia, gdy każda rozłąka powoduje cierpienie i lęk przed odrzuceniem. To moje rozmyślania, nie wiem jak to się rozróżnia naukowo.
A może właśnie w czasie terapii dostajesz spadochron, uczysz się jak go zastosować, jak o niego dbać, jak otworzyć, kiedy otworzyć, aby się później nie roztrzaskać.
To prawda. Na terapii uczę się być emocjonalnie niezależna od rodziców i moich znajomych, uczę się trochę siebie. I są tego efekty - nie jestem chyba uzależniona od nikogo. Poza terapeutą i lekarzem, ale może rzeczywiście masz rację, że na terapii odnajdę narzędzia do tego, by samodzielnie i świadomie otwierać spadochron. Do końca terapii jeszcze dużo czasu, więc nie powinnam panikować, ale czasem mi się zdarza.
Arya napisał/a:
Myślę, że w więzi terapeutycznej o wiele łatwiej jest sobie poradzić w czasie dłuższych przerw od terapii... niż w przypadku uzależnienia, gdy każda rozłąka powoduje cierpienie i lęk przed odrzuceniem. To moje rozmyślania, nie wiem jak to się rozróżnia naukowo.
Obecnie zajmuje się mną moja lekarka (nie ma lepszej pod słońcem ) i mam cały sierpień bez terapeuty, ale o dziwo dobrze to znoszę. A tak się bałam. Może z zakończeniem terapii będzie podobnie... Czas pokażę. Jakby nie patrzeć, celem terapii jest także nauka samodzielności.
Po co komu piwnica, w której nie ma dachu?
Życie ma sens, Strusiu...
/Pasja. Możesz zrobić z nią wszystko. BIEGANIE ma taki wymiar jaki mu nadasz./
Jestem uzależniona od jednej osoby, nie wiem czy uzależnienie to dobre określenie czy to może zbyt mocne przywiązanie. To ktoś z mojej rodziny... Czasami czuje się tak, że bez niej sobie nie poradzę, ona w tym nie pomaga, już kilka razy słyszałam słowa, że bez jej pomocy "to chyba bym zdechła". Czasami wpycha się tam gdzie nie trzeba a gdy mówię, żeby tego nie robiła to kwituje to słowami "że samemu to tak głupio". Moja też jest w tym wina: zamiast robić to co chce, to zachowuje się tak byle tylko jej nie podpaść... To rujnuje naszą relacje, unikam kontaktów z nią i zamiast no nie wiem "miłych uczuć" coraz bardziej i częściej nienawidzę jej.
Gdy przeglądasz się w lustrze i masz ochotę je stłuc, to nie lustro trzeba zniszczyć, to ciebie trzeba zmienić.
Najgorsze w piekle to nie palący ogień, wieczność męczarni, utrata łaski bożej czy poddanie torturom. Najgorsze w piekle jest to, że nie wiesz, czy już się w nim nie znajdujesz.