Związek ma o wiele większą szansę przetrwać, jeżeli partnerzy są ze sobą dłuższy czas i trzeba przez jakiś okres żyć w rozłące.
Patrząc po przykładzie małżeństwa, które znam, jakoś nie dostrzegam tej "o wiele większej szansy", to chyba zależy od ludzi, dla niektórych jest to przydatne i pomocne, a inni źle to znoszą.
Jako, że u mnie funkcjonował związek na odległość od początku, to jedynie od tej strony to znam i nigdy w życiu na kolejną rozłąkę, już w czasie małżeństwa, bym się nie zgodziła.
Wiek: 42 Dołączyła: 14 Paź 2013 Posty: 192 Skąd: Polska
Wysłany: 2013-12-12, 18:30
Ale to tylko jeden przykład A ja znam kilka związków, które przetrwały. A nawet jeden taki, gdzie jego nieobecność przez kilka miesięcy w roku wpływa świetnie na ich dogadywanie się, i są szczęśliwi.
No ale tak, wszystko zależy przede wszystkim od ludzi.
Widzisz, Ty byś się nie zgodziła na rozłąkę, a ja natomiast uważam, że coś takiego w moim związku będzie potrzebne. Co jakiś czas jakaś taka 'przerwa'. Każdemu odpowiada coś innego
Znam więcej takich, w których rozłąka wpłynęła niekorzystnie. A właściwie nie znam i nie słyszałam aby komuś, kilkumiesięczna rozłąka w małżeństwie pomogła.
Dla równowagi znam też jeden taki związek, gdzie para znała się dłuższy czas, ona musiała wyjechać na pół roku, to było dla nich sporą próbą, ale przetrwali i w efekcie są małżeństwem.
redath napisał/a:
a ja natomiast uważam, że coś takiego w moim związku będzie potrzebne. Co jakiś czas jakaś taka 'przerwa'.
Ciekawi mnie, skąd bierze się taka potrzeba "przerwy"? Podzieliłabyś się, jak to wygląda z Twojej strony?
Mi, taki jakby "przymus" rozłąki, kojarzy się z odczuwaniem zmęczenia drugą osobą, stąd też moje pytanie.
Wiek: 42 Dołączyła: 14 Paź 2013 Posty: 192 Skąd: Polska
Wysłany: 2013-12-12, 19:14
Myślę, ina, że możemy się wymieniać przykładami a i tak jedna nie przekona drugiej Tak jak napisałaś wcześniej - wszystko zależy od ludzi.
ina napisał/a:
Ciekawi mnie, skąd bierze się taka potrzeba "przerwy"? Podzieliłabyś się, jak to wygląda z Twojej strony?
Mi, taki jakby "przymus" rozłąki, kojarzy się z odczuwaniem zmęczenia drugą osobą, stąd też moje pytanie.
Czy Ty wiesz, że ja nie lubię ludzi? Mój były był jedyną osobą, którą byłam w stanie tolerować w domu cały czas. Inni ludzie działali mi na nerwy. A i tak miałam dni, kiedy zamykałam się w pokoju, żeby być sama. A on przychodził tylko, żeby dać mi buziaka. Kochany facet, że rozumiał.
I co jakiś czas (średnio, co kilka lat) przychodził taki moment, gdzie musiałam od niego odpocząć, od nas. Nie chodziło o to, że go nie kochałam i nie chciałam z nim być. Ale przychodziły chwile, że nawet jego oddychanie potrafiło mnie zirytować, bo tak serdecznie dość miałam jego obecności w domu. Więc wtedy wyjeżdżałam gdzieś, czy on gdzieś jechał...takie wakacje osobno. I to dawało mi...w sumie nam...okazję do poczucia tęsknoty za drugą osobą. Rozmawialiśmy przez gg, przez telefon i tak cieplutko się na serduchu robiło, bo tęskno było za tą osobą...takie naładowanie baterii. Nie potrafię wyjaśnić, dlaczego tak jest. Tak mam i tyle. Ale teraz wiem, że coś takiego istnieje i wiem, że potrzebuję rozłąki na jakiś, nawet dłuższy, czas.
Hm...może to i też jest 'zmęczenie' drugą osobą. Ale nie chodzi o to, żeby się rozejść czy żeby zdradzić, poszukać czegoś nowego. Chodzi o to, żeby troszkę odpocząć od siebie.
A właściwie nie znam i nie słyszałam aby komuś, kilkumiesięczna rozłąka w małżeństwie pomogła.
No bo nie słyszałaś o mnie.
Właściwie, to jeśli tak zebrać moje trzy lata małżeństwa (a 5-6 związku) do kupy, to dopiero od końca czerwca jestem ze swoim mężem "stacjonarnie". Cała reszta, to było cyklicznie się odbywające wspólne pomieszkiwanie (3-6 miesięcy) i etapy rozłąki, kiedy dzieliły nas tysiące kilometrów. Uważam, że w dużej mierze rozłąka nam pomagała (a taki tryb życia służył), pozwalało nam to spojrzeć na pewne sprawy inaczej i docenić pewne rzeczy, inne wyeliminować. Nie przeszkadzałoby mi, gdyby znowu nastała okazja zrobić sobie od siebie urlop na jakiś czas. Traktuję potrzebę pobycia w rozłące jako naturalną, może tak przywykłam, a może to już kwestia usposobienia.
A właściwie nie znam i nie słyszałam aby komuś, kilkumiesięczna rozłąka w małżeństwie pomogła.
A ja znam - moi rodzice. Kiedy mieszkali ze sobą bez przerwy się kłócili i to nie były drobne sprzeczki. Czasem trwały tygodniami i było źle do tego stopnia, że mama zabierała swoje rzeczy i wyprowadzała się z małżeńskiej sypialni do naszego pokoju, a słowo "rozwód" padało wtedy milion razy. Odkąd widują się rzadko (czasem raz na dwa, trzy miesiące, czasem raz w miesiącu) prawie w ogóle się nie kłócą, co więcej - bardzo zbliżyli się do siebie. Rozłąka dobrze im zrobiła. Już się boję, co to będzie, kiedy tata postanowi wrócić na stałe do Polski.
Myślę, ina, że możemy się wymieniać przykładami a i tak jedna nie przekona drugiej
Chyba nie do końca chodzi o przekonanie, a o pokazanie innego punktu widzenia/siedzenia. W zależności od ludzi, wśród których się obracamy, bo faktycznie ciężko jest abyś mnie przekonała czy ja Ciebie, gdy mamy odmienne przykłady.
redath, nie wiedziałam, że nie lubisz ludzi. Dzięki za wyczerpującą odpowiedź.
kokosowa napisał/a:
A ja znam - moi rodzice.
To chyba jeszcze inna para kaloszy, w sensie, jak się ciągle kłócili, i w sumie czy im rozłąka pomogła okaże się, jak znów na co dzień będą ze sobą przebywali.
Ja miałam bardziej na myśli zgodne małżeństwo i rozłąkę.
Mustela Nivalis napisał/a:
No bo nie słyszałaś o mnie.
No, to już słyszę.
Dobrze, że jesteście tym lepszym, pozytywnym przykładem, że rozłąka jest plusem, że przybliżyła, a nie oddaliła.
Tak sobie myślę, dlaczego u mnie by coś takiego nie przeszło, i myślę, że jest to spowodowane ogromnym lękiem.
Źle znoszę rozłąkę, obecnie nawet tygodniowa jest męcząca.
Ja się nie nadaję do takiego 'rozłąkowego' trybu życia.
Mamy sobie aglomerację. Maisto 'centralne' i kilka 'satelit'.
Osoba A mieszka w 'centrum', a osoba B 'na orbicie'.
W sumie dwa różne miasta, 30km odległości, godzina drogi, częste, wygodne połączenia różnymi środkami komunikacji zbiorowej, że o prostej wygodnej drodze nie wspomnę.
To jest związek na odległość, czy nie?
Chochlik, według mnie nie. Chociażby z jednego na drugi koniec Warszawy jest ponad 20 kilometrów. Przy takiej odległości można się spotkać zawsze, kiedy się chce.
Mamy sobie aglomerację. Maisto 'centralne' i kilka 'satelit'.
Osoba A mieszka w 'centrum', a osoba B 'na orbicie'.
W sumie dwa różne miasta, 30km odległości, godzina drogi, częste, wygodne połączenia różnymi środkami komunikacji zbiorowej, że o prostej wygodnej drodze nie wspomnę.
To jest związek na odległość, czy nie?
To nie jest związek na odległość, raczej taki związki zaczynają się jakoś od 100km.
Mój pierwszy chłopak jeździł do mnie 60km rowerem. Dla niego to nie była odległość. Związek na odległość, to taki, w którym transport jest kosztowny, albo skutecznie utrudniony przez brak dojazdu w jakikolwiek inny sposób niż samochodem.