Od długiego czasu, około dwóch miesięcy popadłam w nastrój zwany apatią. Dokładniej mówiąc przestałam odczuwać emocje. Dotyczy to sytuacji stresowych oraz tych pozytywnych. Nie umiem się cieszyć, złościć, smucić. Wszystko jest mi obojętne. Jestem obojętna, czuję się zimna jak lód. W jakimś stopniu jest to dla mnie uciążliwe, ponieważ nie potrafię okazać prawdziwego zainteresowania i cierpią na tym moje bliskie osoby. Jednak nie mogę tego przezwyciężyć. Czuję się jak zamrożona. Nawet jak ostatnim razem się pocięłam nie czułam bólu, a było to cięcia głębsze, mocniejsze niż zwykle. Pocięłam się żeby obudzić się z tego emocjonalnego letargu, ale nawet to mi nie pomogło. Nie wiem jak zmienić ten stan. Jest mi w tej sytuacji wygodnie, bo rutyna dnia codziennego mnie zabija, a w tej hibernacji mogę jakoś przetrwać trudne czasy.. lecz całego życia w ten sposób nie chcę przeżyć. Czy ktoś z was miał kiedyś podobną sytuację? Jak sobie pomóc?
Ostatnio zmieniony przez 2016-02-26, 18:23, w całości zmieniany 1 raz
Mi też się zdarza tak czuć kiedy się tnę. Czuję się wtedy tak jakbym robiła coś zwykłego i codziennego jak np. zgaszanie światła. I stałam się strasznie chłodna dla bliskich i znajomych. TO chyba taki syndrom obronny... żeby nikt nie mógł do mnie dotrzeć i w ten sposób ochraniam się przed ewentualnym stresem lub zranieniem.
Sama jeszcze nie wiem co można zrobić w takiej sytuacji, więc nie za bardzo mogę ci doradzać. Mam tylko nadzieję, że sobie poradzisz i wtedy możesz mi podsuną jakiś sposób na nieczułość.
Wiek: 29 Dołączyła: 04 Kwi 2011 Posty: 3178 Skąd: Polska
Wysłany: 2012-02-18, 18:38
Przeżywałam coś podobnego zeszłej wiosny. Ludzie dookoła cieszyli się, że jest cieplej, że szkoła się kończy, że w ogóle tak weselej... A ja nic. Stałam się jeszcze bardziej 'bez wyrazu'. Nie chciałam się wyróżniać, tylko ukryć.
Okaleczałam się bez większych emocji, raczej z przyzwyczajenia. Przestraszyłam się dopiero wtedy, gdy
zaspana napisał/a:
nie czułam bólu, a było to cięcia głębsze, mocniejsze niż zwykle.
.
Na dłuższą metę nawet głębokie rany nie robiły na mnie wrażenia.
'Przespałam' wiosnę i trwałam tak do lata.
W wakacje zmuszałam się do codziennych spacerów koniecznie z kimś, byleby nie zostać sama. Czasem pół godziny, czasem pół dnia, ale pomagało. Trochę otrzeźwiałam, na trzy miesiące przestałam się okaleczać.
Inni ludzie mnie 'obudzili'.
Nie mówię, że w moim przypadku jest to całkowite wyjście z apatii. Czasem nadal nic nie czuję, jestem otępiała i odsuwam się od ludzi. Mimo wszystko, udało mi się zwyciężyć tamten czas
Smutne jest piękne, ale na szczęście
Nie wszystko piękne smutne jest.
znam to skądś. kompletny brak zainteresowania światem z mojej strony. nic nie cieszy, nic nie denerwuje. przerabiałam to już kilka razy. wszystko miałam totalnie gdzieś. życie mi leciało na łeb na szyję, a mnie to nie interesowało wcale. szczerze lubię ten stan kiedy mi wszystko obojętne. autoagresja nic mi nie dawała. czasem gdy chciałam coś poczuć to robiłam sobie krzywdę bez jakichkolwiek efektów. można było mnie zostawić, a ja i tak nic z tym nie robiłam. takie okresy przetrwali tylko ci którym naprawdę na mnie zależało. przynajmniej wiem co to za osoby. chociaż mój wzrok totalnie obojętny i tępy mógł ich boleć. czasem taki stan mi jeszcze wraca, ale to dzieje się wtedy gdy coś się wydarzy złego. to taki mój syndrom obronny.
Wiek: 33 Dołączyła: 11 Sie 2011 Posty: 1841 Skąd: Europa
Wysłany: 2012-04-11, 10:30
No cóż, mi pomogła psycholog. Miałam taki stan przez ostatnie pół roku, na dobrą sprawę dalej się zdarza, kiedy nic mnie nie trzyma, ale grunt, że można się przekonać do wyjścia z domu. Z pokoju.
Walczę! O swoją przeciętność, o wyrwanie się z błędnego koła chorobliwej perfekcji, o każdy swój dzień.
Dołączyła: 05 Maj 2012 Posty: 225 Skąd: dante's inferno
Wysłany: 2012-08-13, 21:05
Ale mam ochotę zostać w łóżku na parę tygodni, nie wychodzić, nie musieć się odzywać, nie musieć się wysilać, starać, wstawać, tylko ... chociaż trochę po-odpoczywać z dala od wszystkiego... zakopać się pod kocem.
I'm not crazy. My reality is just different then yours.
Wiek: 34 Dołączyła: 18 Gru 2009 Posty: 10445 Skąd: świat
Wysłany: 2012-08-14, 10:38
undertaker, wydaje mi się że znudziło by Ci się to szybko. Jak jeszcze bez odzywania się byś wytrzymała tak nic-nie-robienie doprowadza po jakimś czasie do szału.
Przejęcie kontroli nad światem za pomocą łyżeczki i waty cukrowej
Na przypale, albo wcale - o tym będą musicale!
Jak widelcem kompot jesz.
Dołączyła: 05 Maj 2012 Posty: 225 Skąd: dante's inferno
Wysłany: 2012-08-14, 16:44
Sama nie wiem, kiedyś już tak spędziłam ponad miesiąc, i z dnia na dzień coraz bardziej mi to odpowiadało. Nie mówie, że się położę i nie wstanę, muszę do podup*ej pracy chodzić etc. ale mam takie wewnętrzne pragnienie - chociaż na chwilę nic nie musieć. To takie różowiutkie marzenie typu 5-latka chce kucyka.
I'm not crazy. My reality is just different then yours.
Wiek: 26 Dołączyła: 23 Sie 2012 Posty: 70 Skąd: podlaskie
Wysłany: 2012-08-24, 16:52
Też któregoś razu tak miałam. Wiem, jestem młoda, ale kilka dni temu zaczęłam odczuwać nicość. Po prostu nie miałam uczuć i tyle. Było mi obojętne, czy ktoś zaraz wpadnie do mnie do pokoju z siekierą, czy z małymi szczeniakami. Jak chciałam płakać, nie leciały mi łzy, jak byłam zła, to okazywało się, że jednak nie byłam. Uciążliwe to jest, bo nawet współczucia nie możesz poczuć...
Bezsenność to taka rzecz, że nie możesz spać, bo za dużo myślisz i za dużo myślisz, bo nie możesz spać...
Wiek: 30 Dołączyła: 23 Sie 2012 Posty: 490 Skąd: warmińsko-mazurskie
Wysłany: 2012-08-24, 17:22
Ja też tak miałam. Znam to uczucie jest okropne. Nie umiałam płakać, a bardzo chciałam, ściskało mnie w dołku, ale łzy nie napływały. Z cięciem się było to samo - zero bólu, zero ulgi. Wszystko było mi obojętne.
Nie wiem co mi pomogło, może mój dobry kolega, rozmawiał ze mną bardzo intensywnie i mnie rozbawiał, a jak zaczęłam się śmiać, to i również odblokowałam płacz i ból.
Agresja jest dynamiczna, jak crescendo w muzyce. Zło jest nieruchome.
Wiek: 27 Dołączyła: 21 Sie 2012 Posty: 58 Skąd: Włochy
Wysłany: 2012-08-24, 23:56
Miałam/mam identycznie. Czasem po prostu nic mnie nie cieszy, nie złości, nie smuci. Czuję tylko taki ogromny ciężar w klatce piersiowej. Chciałabym zapłakać i sobie ulżyć, ale nie potrafię.
"Ucieczka nie jest przegraną. Jest niedoprowadzeniem do porażki, czyli zwycięstwem."
Też mam tak od dłuższego czasu. Jednak znalazłam chyba tego przyczynę, po prostu niektóre rzeczy przyszły w moim życiu za szybko. Przez to świat stał się po prostu nudny, nie przynoszący nic nowego. Nie zachwycają mnie już rzeczy, które dla innych są powodem płaczu czy uśmiechu. Coraz częściej potrzebuję używek żeby podkoloryzować sobie świat. Najgorsza w tym wszystkim jest chyba utrata ludzi, którzy starają się mi pomóc, ale nie dają rady i po prostu odchodzą.
Wciąż jednak mam nadzieję, że to etap dorastania. Pewnie minie.
Wiek: 32 Dołączył: 31 Sie 2012 Posty: 269 Skąd: łódzkie
Wysłany: 2012-09-04, 02:53
Mam tak cały czas praktycznie. Leże w pokoju,nic nie robie. Mogę przeleżeć tydzień w pokoju słuchając muzyki i paląc papierosy. Ostatnio jak koleżanka przy mnie płakała z bólu, to mnie to nie ruszało. Założyłem słuchawki na uszy i olałem sprawe. Coraz częsciej mi wszystko zwisa. Czy ktoś umrze,urodzi się itp. Czy świat mi się wali czy dzieję się coś wspaniałego. A żeby zapłakać muszę kroić cebulę. Ale też nie zawsze mnie to rusza. Sam z siebie nie zapłaczę.
Mam tak bodajże od jakichś 5/6 lat. Już się przyzwyczajłem.
Chaos - Pustka, czerń, życie ludzkie.
Mój Telegram @Morricorne