Wiek: 29 Dołączyła: 11 Sie 2013 Posty: 1778 Skąd: Polska
Wysłany: 2016-03-20, 18:15
Zawsze raczej akceptowałam swoje ciało, to jak wyglądam. Nawet blizny dla mnie samej nie są problemem, wkurza mnie jedynie to, że inni też mogą je dostrzec. Choć wczoraj jak się zważyłam i zobaczyłam, że mam normalną wagę, to zatęskniłam na niedowagą.
"Bóg zsyła na każdą górę tyle śniegu, ile ta w stanie jest udźwignąć."
Swojego ciała nigdy nie akceptowałam, ale co się dziwić, skoro od zawsze byłam gruba. Co prawda schudłam 20 kg i według bmi byłam już w normie. Pożegnałam otyłość i myślałam, że jeszcze 6-7kg i będzie dobrze, ale niestety przytyłam kolejne 5kg przez napady i czuję się, jak wieloryb. Nie lubię mojego tłustego brzucha i ramion, uda jeszcze przejdą. Myślę, że dopóki nie zobaczę, że jestem w połowie "wagi normalnej", czyli koło tych 65 kg to nie polubię swojego ciała.
Już odłuszego czasu nie akceptuję swojego ciała Inni mi mówią,że jestem chuda,nawet za chuda,ale ja tego nie widzę. Akceptuję swoje blizny,które sama robię,bo wiem,że to mi jest potrzebne i pomaga. Nie cierpię momentu,kiedy waga mi się waha,różne rzeczy się wtedy dzieją.
"Ślady, które ludzie pozostawiają po sobie, zbyt często są bliznami."
Też nie znoszę swojego ciała. Jestem bardzo niski, nieforemny, wyglądam po prostu żałośnie. I tak jest lepiej, długo nie mogłem patrzeć na swoje ciało, twarz w lustrze, unikałem zdjęć, albo robiłem do nich głupie miny, byle zakryć moją brzydotę. Potem schudłem 15 kilogramów. Najgorsze jest to, że wcale tego nie widać, dalej jestem paskudny, krępy, po prostu paskudztwo, karykatura człowieka. Na dodatek mam delikatną twarz. Brr. Tłuszcz z ud odciąłbym sobie najchętniej nożem.
Stefan, młody jeszcze jesteś, przez 2 najbliższe lata możesz jeszcze urosnąć.
Mój wzrost z dowodu, od tego prawdziwego różni się o 4cm, tak usosłam po 18r.ż.
Kompletnie nie akceptuję siebie, ale nie przykuwam do tego większej uwagi. Mogłabym próbować zmienić wszystko do ideału jaki sobie wyobrażam. Jednak czy jest sens? Skoro za jakiś czas wpadnie mi kolejny pomysł na "ideał", którym zapragnę być i znów nie będę się akceptować. Brzydzę się sobą do tego stopnia, że nie chcę się dotykać. Nawet nie chcę się okaleczać z właśnie tego obrzydzenia.
Uczę się akceptacji swojego ciała. Widzę jakie to jest bardzo ważne, aby być szczęśliwym. Niestety przez tyle lat ED nienawidziłam go, niszczyłam, doprowadzając do stanu totalnego wycieńczenia. Teraz nie chcę powielać tego schematu, ale jest to dla mnie trudne. W końcu nienawidziłam swojego ciała praktycznie od zawsze.
Po co komu piwnica, w której nie ma dachu?
Życie ma sens, Strusiu...
/Pasja. Możesz zrobić z nią wszystko. BIEGANIE ma taki wymiar jaki mu nadasz./
Wiek: 22 Dołączyła: 13 Sie 2016 Posty: 403 Skąd: dolnośląskie
Wysłany: 2016-08-15, 18:42
Ja się nie akceptuję, a przynajmniej nie jestem zadowolony ze swojego wyglądu. O wagę też chodzi, chociaż doktor powiedziała, że wagę mam w normie, czuję się, jakbym jednak miał nadwagę, nawet boję się, że przytyję w krótkim czasie. A do tego jeszcze sama skóra...
Cóż tu dużo gadać, jestem spasiony jak Shrek po dwóch obiadach, ale o dziwo to nie jest przyczyna mojego braku akceptacji swojego ciała. Jest nią pewien defekt, pozostałość po pewnej sytuacji. A mianowicie oberwałem kiedyś metalową rurką w kość policzkową w taki sposób, że odrobinkę się skruszyła tuż pod okiem. Przez to jedno moje oko jest nieco niżej i z niektórych perspektyw wygląda to jak zez. Wiem, że to drobnostka, wiem, że milion ludzi ma większe problemy, ale ten jest mój
"wicher słabe drzewa łamie hej
wicher silne drzewa głaszcze hej
najważniejsze to być silnym
wicher silne drzewa głaszcze hej"