Jak to bywa u takich jak ja, raz jestem bliżej tej wizji, raz dalej. I od jakiegoś czasu mam wrażenie, że coraz bardziej zbliżam się do granicy i to nie by zerknąć z niej w przepaść, włożyć dłonie w kieszenie i iść dalej, a raczej krok po kroku ją przekroczyć i coś z tyłu głowy mówi mi, że czas zrobić ten jeden dodatkowy krok. Od ogromnego czasu jest mi już wszystko jedno, ale depresja sprawia, że idę do pracy, odwalam ją mechanicznie, po czym wracam do domu, siadam w kącie i tak mijają godziny, aż do rozmowy z chłopakiem, więc w tych momentach nawet nie jestem w stanie zrobić sobie czegoś więcej niż kilku kresek na ciele. Najwyżej zdechnąć z głodu lub odwodnienia. Do stracenia też wiele nie mam i w sumie nic mnie nie trzyma. Nie mogę powiedzieć, że na czymś mi zależy, do niczego nie dążę, więc pytanie brzmi, po co jeszcze mam tu siedzieć, skoro prześladują mnie tylko doły, obojętność i omamy połàczone z lękiem. Kiedyś jeszcze trzymało mnie to, że komuś tam pomagam, czyli trzeba zostać, by innym było lepiej, ale teraz albo te osoby poodchodziły, albo jestem dla nich ciężarem, bo trzeba pomagać mi i nie robię już za jakiekolwiek wsparcie.
"Człowiek w ogóle tak potrafi: zastąpić realne iluzją. I żyć w całkowicie wymyślonym świecie.
To w zasadzie przydatna cecha"
Kazdy dzień opiera się już tylko na mysleniu o wlasnej smierci, czuje się calkowicie zrezygnowany i tak bardzo samotny. Nie mogę sobie wybaczyć błędów, które popełniłem i których już nigdy nie naprawie. Juz nie mogę powiedziec nawet, że żyję, to jest wegetacja, budzenie się każdego ranka ze łzami w oczach i czekanie aż znów będę mógł iść spać, kiedy każda godzina dluzy mi się i przez cały czas tak bardzo bym chciał już odpocząć od tego.
Już nie boję się śmierci, w sumie nigdy się nie bałem. Ale ostatnio nie docierają do mnie logiczne argumenty przeciw. Naprawdę tak dziwnie się czuję. I w głębi jest tam jakaś myśl o rodzinie, no ale ja po prostu nie chcę tak, tu i w ogóle żyć. Nie potrafię.
Wiek: 47 Dołączył: 28 Maj 2019 Posty: 63 Skąd: dolnośląskie
Wysłany: 2019-06-14, 10:41
Tez mam scenariusz. Zaplanowane co do detalu. Pierwsza próba za mną. Niestety by oddać sobie odwagi wypiłem. Ścięło mniej i obudziłem się rano z kacem. Weekend znowu za pasem i albo odważę się jeszcze raz albo odważę się pójść na sor do psychiatryka.
Na razie mam mętlik w głowie. Spakowałem plecak kilka rzeczy na dwa trzy dni i przed siebie. Pochodzę po Wrocku będzie czas pomyśleć. I albo okaże się że czas na pomoc i ją dostanę albo czas się poddać. Nie wiem czas pokaże...
Ostatnio zmieniony przez aga_myszka 2019-06-14, 15:12, w całości zmieniany 1 raz
Już od dłuższego czasu to we mnie rośnie. Wcześniej myślałem, że odejdę zgodnie z planem, który miałem w głowie przez rok, ale w ostatnim miesiącu zaczęło mi już być wszystko jedno.
Od pięciu lat myślę nieustannie o tym, jak to zrobić i jednocześnie pogodzić się z konsekwencją nieistnienia... A od ostatniego czasu nawet odczuwam dziwne uczucie, jakbym przestała bać się śmierci i przyjęła to, co jest po niej - najprawdopodobniej pustkę i nicość.