Do pewnego momentu właśnie tak to na mnie działało - przychodziłam do szkoły i już nie miało znaczenia to, że poprzedni wieczór spędziłam na siedzeniu po ciemku w pokoju, słuchaniu muzyki i patrzeniu w ścianę lub sufit. Byli tam ludzie, z którymi po prostu czułam się dobrze i lubiłam spędzać z nimi czas. Oczywiście bywały lepsze i gorsze dni, ale czas spędzony w szkole wspominam dobrze. Wszystko zmieniło się, kiedy poszłam do liceum i nie miałam nikogo bliskiego w klasie. Znajomości, które zawierałam, były zbyt powierzchowne, a do tego dochodził spory stres spowodowany lekcjami. W drugim semestrze pierwszej klasy czasem już nawet nie miałam siły udawać, że wszystko jest w porządku i ukrywać samopoczucia za sztucznym uśmiechem. I tak mi zostało. Na myśl o chodzeniu do szkoły zaczynam zwalniać i szukać wymówek. Z jednej strony to smutne, a z drugiej jest mi przerazajaco obojętne. Będę tu chodzić jeszcze tylko jakiś miesiąc, potem olewam i będę się uczyć do matur.
Może na studiach będzie lepiej.
Wiek: 27 Dołączyła: 14 Lis 2014 Posty: 265 Skąd: Polska
Wysłany: 2015-02-28, 13:20
Jeszcze jakieś dwa lata temu bym się wyśmiała, ale dzisiaj poniekąd: szkoła jest ucieczką.
Choć bywa i tak, że to dom jest ucieczką od szkoły i problemów, to zależy. Przede wszystkim od atmosfery w domu i mojego samopoczucia. Gdy wracam do domu, to uświadamiam sobie, jak wiele rzeczy muszę zrobić. Nie jest to ogrom domowych obowiązków, absolutnie. Chodzi o rzeczy, które muszę zrobić na dzień kolejny, paradoksalnie do szkoły. Świadomość, że muszę siedzieć do późnego wieczora, bo mam się na coś nauczyć, mnie przytłacza. Co gorsza, wiem, że to, iż przesiedzę całą noc przy książce, nie da mi dobrej oceny. Ostatnio nie jestem w stanie się niczego nauczyć. Mam problem z pisaniem pracy twórczych, brak mi pomysłów, inspiracji, moja wyobraźnia nie działa. Powrót ze szkoły do domu kojarzy mi się właśnie z obowiązkami szkolnymi. Mogę powiedzieć, że szkołę przenoszę do domu. Nawet większość moich snów, to szkoła.
Kiedyś gdy wracałam do domu, czułam potrzebę spełniania swoich pasji. Kiedyś gdy bywało, że miał być mecz, a następnego dnia jakiś test. Zawsze wybierałam mecz, bo satysfakcja, którą będę miała, oglądając go, rewanżowała mi zaległości w nauce. Hobby mnie relaksowało. Teraz praktycznie nie oglądam meczy, nie wiem, które miejsce zajmuje moja drużyna, nie wiem, z kim grali ostatnio. Rok czasu, a wszystko się zmieniło.
Tak, szkoła jest ucieczką od bycia samą ze sobą, od smutku, od cierpienia, od żalu, od problemów. Mimo to, nie jest ucieczką idealną, bo bywa, że to ona 'dobija'.
Kochana, nie wiem, jak i co miałabym Ci powiedzieć. Jak odejdziesz, to zaczekaj na mnie, tam, po drugiej stronie. Dołączę do Ciebie. Znów się spotkamy. I znów porozmawiamy.
Szkoła dla mnie stanowi miejsce, gdzie po pierwsze - mam jakieś zajęcie, czyli mogę zająć myśli. Po drugie - są ludzie, więc choć trochę spada mi poziom samotności. No i po trzecie i chyba najważniejsze - jest ucieczką od izolacji. Dom traktuję jako izolację. Czasem potrzebuję się schować, a czasem potrzebuję być wyciągana z niego, nawet na siłę. Mało kto rozumie że na ogół po prostu potrzebuję iść do szkoły, żeby trzymać jakiś rytm dnia i żeby nie zdechnąć z samotności i nudy.
Ale rzeczywiście szkoła jest pewnego rodzaju odskocznią, chwilowa zmiana otoczenia. Też przybieram maskę , ale jej stopień ma na celu tylko i wyłacznie ukrycie strachu , lęku, obawy i nieufności.
W pewnym sensie się zgodzę.... Dość często łapałam się na czekaniu z nicierpliwością na szkołę, bo nie byłam w stanie wytrzymać w domu albo po prostu nie byłam w stanie do niczego się zmobilizować, nie miałam siły do życia. Szkoła w pewnym sensie mobilizuje, bo nawet jeśli źle się czujesz musisz "rozchmurzyć się", bo inaczej ludzie zadręczą Cię na śmierć.
NothingSpecial napisał/a:
Niestety tak nie jest. Próbowałam się podzielić moim smutkiem z bliższymi koleżankami, ale widać, że nie rozumieją, zmieniają temat i przekonałam się, że nie mam co szukać wsparcia.
Moja "przyjaciółka" w chwili, gdy miałam poważne problemy (wtedy myślałam, że to już szczyt złego - teraz jest o wiele gorzej), powiedziała w panice, że ona nie jest w stanie mi pomóc, bo ona sama potrzebuje pomocy... (jej problemem największym było wtedy, czy wrócić do byłego chłopaka, czy być z tym z którym aktualnie była...)
Wczoraj z niecierpliwością czekałam na powrót do szkoły, nie byłam w stanie wytrzymać tego "wolnego" dnia. Podobnie jest z weekendami. W czasie, gdy każdy cieszy się gdzie to nie pójdzie i czego to nie będzie robił, ja się załamuję...
Z dnia na dzień silniejsza
Ostatnio zmieniony przez Adriaen 2015-11-12, 19:00, w całości zmieniany 1 raz
Dla mnie szkoła nie jest ucieczką, wrecz przeciwnie. Wszystko co złe spotyka mnie w szkole. Gdy tam jestem ciągle spoglądam na zegarek, bo chce żeby te lekcje i przerwy minęły i pójść w końcu do domu. Nawet teraz jak pomyślę, że jutro muszę tam znowu iść to robi mi się nie dobrze.
Wiek: 30 Dołączyła: 16 Maj 2016 Posty: 167 Skąd: małopolskie
Wysłany: 2017-03-26, 19:52
Ja jak jeszcze chodziłam do szkoły to traktowałam to jak ucieczkę i dobrze o tym wiedziałam. Tam czułam się bezpiecznie. Wychodziłam z domu 6;40 i jak najpóźniej wracałam...
Mam teraz 23 lata i zauważyłam, że pracując mam ten sam mechanizm ucieczki ;/