Witajcie! Nigdzie na forum nie widziałem takiego tematu, dlatego też go zakładam. Dotyczy on, jak nazwa wskazuje, wyżywienia w szpitalach. Z moich doświadczeń wynika, że zazwyczaj podaje się tam wątpliwej jakości pożywienie, typu podejrzane smarowidło i szynka MOM (wariant śniadaniowy; do wyboru jest jeszcze zupa mleczna lub grysik, choć również niedobre w smaku, to niby nieco lepsze jakościowo [pomijając dodawanej doń sacharozy].
Obiad także nie wypada najlepiej - szemrana mielona ryba i mogąca przyprawić już na sam widok o torsje, surówka. Serwowane sosy jeszcze bardziej kłują w podniebienie.
Na kolację natomiast - mlecza lub kanapki. Czasem pasztet, głównie "szynka" i wspomniane uprzednio niepewne smarowidło.
Na szczęście byłem tylko w jednym szpitalu kilka razy i miałem możliwość sprowadzania pokarmu z domu, choć nie zawsze.
A jak u Was wyglądała szpitalna dieta? Jakie pamiętacie "smakołyki" z owych placówek?
Mnie nie zdarzyło się na szczęście leżeć w szpitalu i być zmuszoną do spożywania tego typu posiłków, ale fakt - wygląda to paskudnie, a smakuje pewnie jeszcze gorzej.
Jako że byłem i mimo szoku zrobiłem zdjęcie, no to się pochwalę, niestety nie mogłem chodzić bo miałem dren więc byłem skazany na takie jedzenie... Polsko
Do tego jeszcze herbatka
"Najważniejsze w życiu jest, żeby od czasu do czasu, nie za często, ale od czasu do czasu bywać szczęśliwym."
Mnie najbardziej bawiła dieta "wegetariańska" w szpitalu. Na przykład:
- wegetariańskie: ziemniaki, ogrom sosu (jak zawsze) i kotlet rybny, normalne: "gulasz" sojowy bez przypraw... tego dnia nie jedli ani wegetarianie, ani mięsożercy. Pierwsi, bo ryba, drudzy, bo było to dla nich niejadalne (nie próbowałam, więc nie wiem),
- wegetariańskie: paprykarz, normalne: serek topiony,
- wegetariańskie: twaróg, normalne: twaróg z rzodkiewką.
itd. itp.
Sharnathos, Przerąbane jak w ruskim czołgu... dostałem to o 19 a nie jadłem nic tego dnia, bałem się zapytać co to jest Na moje oko jakaś mielonka, metka czy coś podobnego.
"Najważniejsze w życiu jest, żeby od czasu do czasu, nie za często, ale od czasu do czasu bywać szczęśliwym."
Ale nie było możliwości wyboru - wegetarianie gulasz sojowy/serek, a mięsożerni ryba? Czy jak?
Ne było. Jak mógłby być? Zadeklarowałeś przy przyjęciu, że chcesz wegetariańską, to ci dają wegetariańską cały czas i koniec. Zadeklarowałeś, że zjesz wszystko, nawet stare trampki, to dostajesz stare trampki i koniec.
Chochlik, dziwne, jako wegetarianin zgłosiłbym to i nie pozostawił tak łatwo bez echa, że na moim talerzu znajduje się produkt niewegetariański, ale jak sądzę, niewiele bym zdziałał. Dlatego wolę unikać takich sytuacji.
jako wegetarianin zgłosiłbym to i nie pozostawił tak łatwo bez echa, że na moim talerzu znajduje się produkt niewegetariański
Zgłaszałam wielokrotnie. W końcu pielęgniarki nie mogły mnie już znieść i dały mi do telefonu dietetyczkę szpitala. Pani nie rozumiała o co mi chodzi, bo przecież to dieta wegetariańska (ryba to nie mięso, a rzodkiewka, to taka odmiana drobiu chyba) i jak tak bardzo mi zależy, to ona może mi zmienić dietę na wegańską. Odmówiłam i powiedziałam, że chcę wegetariańską, to... powiedziała, żeby jej zrobić listę produktów, których nie toleruję. Rzuciłam słuchawką i wyszłam stamtąd wkurzona. Chyba mieli mnie dość na tyle, że jeszcze tego samego dnia się dowiedziałam, że jutro wypis (psychiatryk, przeszło miesiąc pobytu), więc już nie było o co się spierać.
Kiedyś byłam w szpitalu trzy miesiące. To, co tam serwowali tak mnie zachwyciło, że kiedy opuszczałam tę jakże zacną placówkę, ważyłam 10 kg mniej, niż wcześniej
Jak tak teraz wspominam ten odległy etap mojego życia, to przypominam sobie, że to, co tam oferowali przypominało zazwyczaj coś rozciapanego, ewentualnie takiego, co na pierwszy rzut oka było nawet do zniesienia dla oczu, ale ostatecznie później i tak okazywało się być rozciapane Zazwyczaj rozciapane coś miało postać wątpliwej szynki, twarożku albo przeterminowanego serka, który w promocji dało się kupić za 49 gr
Na obiad zazwyczaj podawano mało zachęcającą zupę, w której pływały rozgotowane brokuły.
Z kolacją się nie wysilali, poprzestawali na kompocie Co w sumie, biorąc pod uwagę smak wcześniejszych posiłków, nie okazywało się złym pomysłem
Wiek: 29 Dołączyła: 03 Maj 2010 Posty: 1080 Skąd: wielkopolskie
Wysłany: 2016-07-12, 19:28
Dieta matki karmiącej w szpitalu równa się brak przypraw, wszystko jałowe jednak ilość jedzenia niewystarczająca przynajmniej dla mnie. Oczywiście, gdy już mogłam jeść dostałam kleik i sucharki. W mmomencie, gdy mogłam jeść "normalnie" dostawałam na śniadanie zupę mleczną, bułkę, chleb i jakiś dziwny twarożek bądź wędlinę drobiową. Na obiad jakaś ohydna zupa, a drugie danie to zazwyczaj kasza/ryż/ziemniaki z "gulaszem" drobiowym i jakimiś warzywami typu marchewka i brokuły. No i na kolację powtórka z śniadania pomijając zupę mleczną.
Edit.
Jedyna dobra rzecz to kawa zbożowa.
"Ale zaprawdę, chcąc się spodobać
śmierci, ja ciągle muszę fałszować
Słowa ogromnej tej zapowiedzi." - Rafał Wojaczek
Ale niejako można fizycznie uniknąć. Co do owego szpitala - dietetyków w sumie, jakich wiele. Nic nowego ("ryba to nie mięso" zawsze mnie bawi ).
Empiria, teraz znamy sekret powstawania diet-cud typu 1000 kcal i innych!
Green_girl_94, kawę zbożową również wspominam miło, mogliby ją podawać na każde drugie śniadanie, ale niekiedy wręczali okropne napoje owocowe.
Wniosek jest też taki, że więźniowie mają na ogół zapewnione lepsze warunki, niż matka w szpitalu. Miło.
Ostatnio zmieniony przez 2016-07-12, 19:58, w całości zmieniany 1 raz