Wychodzi więc, że wielkość Jezusa polegała na tym, że pozwolił się zabić, czyli de facto zgodnie z tym, co napisała Chochlik, nie dbał o swoje życie.
Pamiętacie naszą rozmowę, jak Wam mówiłem, że Bóg decyduje kto, kiedy umrze? No zdradzę Wam tajemnicę, w przypadku Jezusa też tak było.
Różnica była taka, że On o tym wiedział, a jako wzór pokory i człowiek bez grzechu się za bardzo z tym nie spierał.
"Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu,
ta, która kocha syna swego łona?
A nawet, gdyby ona zapomniała,
Ja nie zapomnę o tobie" [Iz 49:15]
Scarlet Halo, wiesz, chyba nie wytłumaczę Ci tego. Musisz przyjąć pewne aksjomaty, żebyśmy przeszli z rozmowy o religii, na rozmowę o teologii. Jeżeli przyjmiesz, że Jezus Chrystus tylko mógł odkupić nasz grzech, bez zgłębiania się dlaczego Bóg obarczył nas nim, wtedy jest to naprawdę proste i logiczne. Pomyśl przez chwilę jak wierząca, myślę, że osoba inteligenta jak Ty, umie myśleć abstrakcyjnie.
Czy istnieje większy dowód miłości, niż dobrowolne oddanie za kogoś życia, aby druga osoba mogła być szczęśliwa?
Czy istnieje większy dowód miłości, niż dobrowolne oddanie za kogoś życia, aby druga osoba mogła być szczęśliwa?
Nigdy bym nie zaznała szczęścia, gdyby ktoś za nie zapłacił własnym cierpieniem i śmiercią - szczególnie ktoś dla mnie ważny. Zwyczajnie bym nie umiała być szczęśliwa za taką cenę. Nigdy nie zrozumiem jak można taki "dar" przyjąć i jeszcze się z niego cieszyć. Oby nikt nigdy mi w taki sposób nie okazywał miłości.
Nikt nie mówi, że to jest łatwe, że ta miłość jest łatwa. To trochę jakby ukochany oddał Ci serce, żebyś Ty mogła żyć. Jest wybór, albo Ty, albo on. I jest to tragiczne? Nie wiem, brak mi słów adekwatnych. Ukochany poświęcając swoje życie prosi Cię, abyś żyła pełnią życia. No bez sensu, jak tak można, bezczelny typ.
No żebyś wiedział. W opisanej sytuacji natychmiast targnęłabym się na własne życie, aby mu uniemożliwić poświęcenie życia dla mnie i absolutnie w tym momencie nie żartuję ani nie przesadzam. Nie wyobrażam sobie jednej godziny życia z sercem ukochanej osoby we własnej klatce piersiowej. Nigdy bym się nie uwolniła od miażdżącego ciężaru poczucia winy. Szczerze... to nie wyobrażam sobie, żeby można mnie było bardziej skrzywdzić. Już bym wolała być zgwałcona przez bandę talibów, obdarta ze skóry i spalona żywcem.
Pamiętaj, że po Twojej śmierci Twój ukochany będzie przeżywał męki, gdyż pozwolił Ci umrzeć
To już obawiam się offtop, ale krótko się odniosę... Widzisz... może i będzie przeżywał, ale zachowa pełną wolność w zakresie decydowania o sobie i przeżywania emocji. To co jest w krzywdzące w poświęcaniu się dla kogoś, to właśnie odebranie tej wolności... bo nie możesz się zabić (no bo jak, ktoś dla Ciebie umarł), nie możesz być wściekły na tą osobę (no bo jak, jesteś winien wdzięczność) i masz obowiązek być szczęśliwy (bo przecież ktoś za to tak słono zapłacił). Przestajesz być wolny - stajesz się niewolnikiem daru, którego nie chciałeś i o który nie prosiłeś.
Często się spotykam z tym pytaniem, że jeśli bóg jest dobry to dlaczego pozwala ludziom cierpieć. Nie jestem katoliczką, mam wiele problemów z wiarą i bogiem, ale tego akurat na tej liście nie ma. Przecież byłoby bezsensu, gdyby wszyscy mieli dobre życie, gdyby nie było bólu. Zresztą gdyby nie było zła to też tak jakby nie było dobra, bo no, znałoby się tylko dobro więc skąd w ogóle wiedziałoby się, że to jest dobro? Według mnie można się serio poczuć szczęśliwym tylko w świecie w którym zna się też i ból. W ogóle człowiekowi są potrzebne te i dobre i złe doświadczenia. Nie chciałabym żyć życiem w którym jestem nonstop szczęśliwa. W sumie to większy mam problem z ideą nieba, które właśnie jest takie idealne. Przeraża mnie takie niebo, wieczne szczęście o.o
Przecież byłoby bezsensu, gdyby wszyscy mieli dobre życie, gdyby nie było bólu.
Mam rozumieć, że jak stoisz nad grobem czterolatka zakatowanego przez rodziców to myślisz sobie "no przecież byłoby bez sensu, gdyby on miał dobre życie"?
Zgodzę się z Tobą, że nie ma nic złego w tym, że czasem ktoś doświadczy czegoś przykrego, o ile będzie posiadał zasoby (emocjonalne, finansowe, społeczne itd) by sobie z tym poradzić. Takie doświadczenie z którego wyszliśmy obronną rękę faktycznie potrafi rozwijać i pozwala bardziej docenić to, co dobre. Tylko, że nie o takich sytuacjach się zazwyczaj myśli, gdy się zarzuca istocie wyższej obojętność na cierpienie... myśli się o tych ludziach, którzy nie mieli szans poradzić sobie z tym co ich spotkało, myśli się o tych, którzy niczego poza cierpieniem nie zaznali. Czy naprawdę świat byłby bez sensu, gdyby nie rodziły się aż tak chore dzieci?
Scarlet Halo, nie, nie myślałam nawet o tych ekstremalnych przypadkach, tylko o samym fakcie, że nie wszyscy mamy równe szanse w życiu i że trafiają się nam beznadziejne sytuacje i niesprawiedliwość nas spotyka, bo w tych sytuacjach kiedy ludzie mi mówili, że albo nie wierzą w boga albo go nienawidzą, bo pozwala na zło, to właśnie rozmawialiśmy ogólnie o tym, że istnieje zło, nie zagłębialiśmy się w jakieś konkretne przypadki. Przecież wiadomo, że nie jestem jakimś potworem i nie uważam, że to sprawiedliwe i właściwe, że życie niektórych jest od początku całkiem przepełnione cierpieniem. Strasznie mi przykro, że istnieją takie okrucieństwa na świecie.
Nieważne czy istnieje ta wyższa istota czy nie, takie rzeczy się zdarzają, i cóż, nasza złość z tego powodu nic nie zmienia. Ale jeżeli już się wierzy w tą wyższą istotę, ma się swojego boga, to myślę, że on powinien być taką nadzieją, nie osobą odpowiedzialną za wszystko, za te zło i w ogóle, ale czymś/kimś przeciwnym do niego, nie wiem. Nie jestem odpowiednią osobą do bronienia boga, skoro sama nie wiem czy w niego wierzę.