Nie ma lekcji, nie ma nauczycieli, nie ma polonisty, anglisty, matematyka, czyli połowa lekcji codziennie nam przepada, ok. 4 dziennie a siedzimy po 7... nie żeby coś, potrzebujemy już odpoczynku no ale mogliby nas wypuścić, a tak... siedzimy i się nudzimy :c
Udało mi się pójść w tym tygodniu dwa dni z rzędu do szkoły. Pierwszy dzień był, aż za dobry, kolejny coraz gorszy, aż w końcu nie poszłam i dzisiaj też nie. Czy jutro pójdę? To się okażę.
Jeden z najlepszych dni w szkole. Zawołali mnie na akcję, dziewczyna zasłabła, okazało się, że ma problemy z sercem, siedzieliśmy z nią prawie godzinę. Czułam się potrzebna. Potem jeszcze miałam 3 godzinny dyżur podczas meczu. Więcej takich dni poproszę.
Pani od niemieckiego zaczęła na mnie krzyczeć przy całej klasie.
Pomieszały mi się ćwiczeniówki i zamiast mojej wzięłam tą uzupełnioną. Wytłumaczyłam jej, że ja nie spisuję zadań, tylko robię i sprawdzam, żeby potem siedzieć spokojniej na lekcji.
Wyszło na to, że jestem okropną oszustką, mam się zastanowić na harcerstwem, no i nie spodziewała się tego po mnie.
Sprawdzamy to na lekcji, Paulina.
Kiedy spytają cię, jak się masz, odpowiedz po prostu, że wcale. ~ Kłapouchy.
Wiecz Sadiczku, no trochę to brzmi wrednie, haha. Ale prawda jest taka, że jesteśmy bardzo zawiedzieni, kiedy podczas długiego dyżuru zupełnie nic się nie dzieje.
W zasadzie dość nudno. Dwa wosy uczyłam się na niemiecki, na niemieckim udało mi się wymigać od pytania tłumaczeniem, że cały poprzedni tydzień byłam chora, na obijaniu się na religii i patrzeniu na zadania ze statystyki na matematyce z wyrazem lekkiego szoku na twarzy. Tak się kończą tygodniowe nieobecności. xD
O tyle dobrze, że umówiłam się na czwartek z dwiema osobami na spotkanie po lekcjach. Małego świętowania nigdy za wiele.
Nic o niczym nijak plus opieprz od historyczki, bo dziś ją właśnie oświeciło, że zdaję historię. Moje oceny (pała i dwa nienapisane sprawdziany) skłoniły ją do zadania pytania, jak zamierzam niby zdać maturę. Podobno mam chodzić na fakultet i robić notatki i... yay, po prostu yay.
Uczę się, kiedy tylko jestem w stanie się do tego zmusić. Nie umiem utrzymać koncentracji, nie umiem się skupić, nienawidzę historii, nienawidzę tych wszystkich ludzi, którzy mówią o mnie, jakby mnie znali i wiedzieli, jak żyję.
Wiek: 26 Dołączyła: 06 Maj 2014 Posty: 211 Skąd: podkarpackie
Wysłany: 2015-02-25, 18:13
Po raz pierwszy napisałam kartkówkę z historii. Wow. Nie zrobiłam tylko jednego zadania, a zadań było 4. Ale i tak jak dostanę 2 to będzie cud, bo Pani P. ma swój własny świat, swoje kredki i własny system oceniania...
I skończyłam czytać "Poradnik Pozytywnego Myślenia". Podczas 2 lekcji, super. A jutro tylko 6 lekcji, bo księdza nie ma i nie mam dwóch religii. Szykuje się kolejny nudny dzień, podczas którego będę czytać książkę.
„Powiem wam jakie to ma znaczenie. Absolutnie żadnego! Nadzieja i modlitwy to strata czasu. Znajdziemy Sophie całą i zdrową. Czy tylko ja tu wyznaję filozofię zen? Dobry Boże…”
~ Daryl Dixon (The Walking Dead)
Vanilla, Tata historyk --> "Ucz się historii!" --> historia na każdym kroku w domu i w niemal każdej rozmowie --> chęć spełnienia oczekiwań taty, nawet nie jestem pewna, czy do końca świadoma --> yay, otrząsnęłam się z tego! Teraz, w klasie maturalnej. Szybko mi poszło uświadomienie sobie, że tak naprawdę historia mnie nudzi, a uczyłam się jej tylko po to, by wreszcie usłyszeć "jaką mam mądrą córkę!".
Obawiam się, że nie usłyszę, a historia na deklaracji maturalnej jak była tak jest. Zresztą i tak nie przerobiłabym żadnego innego materiału. Po prostu mniejsze zło.
Być może, gdybym wcześniej doszła do wniosku, że i tak nie spełnię oczekiwań rodziców, więc równie dobrze mogę sobie wybrać całkowicie swoją ścieżkę, zdecydowałabym się na inne przedmioty. Albo inny profil. Ale trudno, 19 maja ostatni raz zetknę się z historią i zapomnę o niej raz na zawsze.