Wiek: 101 Dołączyła: 14 Cze 2014 Posty: 36 Skąd: świat
Wysłany: 2014-10-12, 20:10
Kiedyś jedynym sensem, jaki czułam, była ciekawość tego co dzień przyniesie - czego się dowiem, czego zasmakuję. Byłam wówczas najszczęśliwszą osobą na świecie. Pamiętam jak, chodząc na studia, ludzie oglądali się wręcz za mną, bo byłam wciąż uśmiechnięta. Było pięknie bo pada - a ja mogłam zmoknąć i odczuwać jak krople deszczu spływają po policzkach, ustach... cieszyłam się, że poczułam zapach, którego wcześniej nie znałam. Wszystko było powodem do radości. Mogłabym powiedzieć, że cieszyło mnie nawet to, że ludzie popełniają samobójstwa, bo to znaczy, że mają przed sobą jeszcze jakąś możliwość. Filozofię egzystencjalistów uważałam za niezwykle optymistyczną - czym wprawiałam w zdziwienie większość osób, które były nią pochłonięte. Aż w pewnym momencie - nie wiem jak to się stało - odczułam, iż nie jestem w stanie przekroczyć samej siebie, nie jestem w stanie poczuć tego co czują inni, jak inni odczuwają to co ja odczuwam... Może wyda się to dziwne, ale wpadłam przez to w głęboką depresję. Uświadomiłam wówczas sobie, że poza "konsumpcją" rzeczywistości nie widzę innego sensu bycia. Sens życia jako poznawania (konsumowania) jest bierny, całkowicie wyssany z inicjatywy. Nie potrafiłam wówczas stwierdzić czego chcę. Po wielu latach zrozumiałam, że wszystko przez to, że zanegowałam siebie, uciekałam od tego kim jestem w "radosną konsumpcję". Wówczas pierwszy raz czegoś naprawdę zapragnęłam - być sobą. Zrozumiałam w ogóle to pojęcie. Wcześniej było ono dla mnie idiotyczne - w końcu każdy jest sobą, nawet nie będąc sobą jest sobą
Jednocześnie uświadomiłam sobie, że moje "chcę" [być sobą] jest absolutnie niemożliwe już do zrealizowania. Tak jakbym uświadomiła sobie, że "chcę chodzić", kilka lat po amputacji nóg. Jedyne co kiedykolwiek chciałam, osiągnąć siebie, jest poza moim zasięgiem. W tym wszystkim to właśnie "pragnienie śmierci" ujawniło się jako drugie "chcę", wręcz równoważne z byciem sobą. Czuję się tak jakby sensem mojego życia było właśnie popełnić samobójstwo...
Czy też tak macie?
Wiek: 29 Dołączyła: 11 Sie 2013 Posty: 1778 Skąd: Polska
Wysłany: 2014-12-06, 12:44
Właśnie...po co to wszystko? Po co robić te wszystkie rzeczy skoro i tak ciągle coś nie tak, skoro brak radości, skoro to ciągłe zmuszanie się do wielu rzeczy które albo coś dają albo nie? Po co męczyć się z tym wszystkim, z sobą samą? Jaki to wszystko ma sens?
"Bóg zsyła na każdą górę tyle śniegu, ile ta w stanie jest udźwignąć."
Blutet18, Bo chyba żyje nadzieją, że jak się staram to będzie dobrze. Owszem dostaje w d..e bo nic więcej. Zmuszam się do życia i pokonywania trudności a czasami czuje się jak więzień swojego życia... Mam uciec? Blutet18, mam uciec? Ok ucieknę gdy stracę to na czym mi zależy. To może nadejść w każdej chwili. Ale gdzieś tam jakiś sens jest.
No wiem, nadzieja matką głupich... Jestem w takim razie głupkiem, że mam nadzieje.
Wiek: 24 Dołączyła: 11 Sie 2014 Posty: 105 Skąd: dolnośląskie
Wysłany: 2014-12-07, 15:49
girlgamel, bardzo mi to przypomina fragment książki "Weronika postawia umrzeć"
Sama co jakiś czas się odnajduje w Twoich słowach, jak i słowach Ameikari, poprostu sens mego życia zerwał się mi z uwięzi i pobiegł w las podczas nocnego spaceru.
ja mam tak samo od jakiegoś czasu. maż, któremu sie mało co chce, do tego dochodzi opieka nad płaczliwym, marudnym dzieckiem. Mam ochote zasnąć i się już nigdy nie obudzic.
Odkąd odeszła ode mnie najważniejsza osoba, nie widzę w niczym sensu. Każdy dzień jest pusty, nic nie sprawia mi radości, nic nie jest w stanie zastąpić mi tej osoby. Płacze, chcąc odejść bo nic poza tą osobą nie miało dla mnie znaczenia.
Wiek: 30 Dołączyła: 03 Gru 2013 Posty: 1083 Skąd: Polska
Wysłany: 2014-12-16, 10:25
Ciągle czuję ten bezsens, to jest chyba najgorsze. Bo po co żyć, skoro i tak umrę, po co cokolwiek osiągać, skoro i tak za jakiś czas, a być może szybciej niż mi się wydaje, wszystko obróci się w nicość? Po co ciągle walczyć ze światem, z samą sobą, nawet o to żeby wstać z łóżka, skoro to wszystko po prostu nie ma sensu?
Zmuszam się żeby nie mieć takich myśli, staram się robić wszystko machinalnie i nie zadawać pytania "Po co?", wtedy jest trochę łatwiej...
Jak moje własne istnienie mnie przytłacza... ześwirowałem już całkowicie. Najdrobniejsza rzecz mnie drażni, a nic nie jest w stanie sprawić mi radości... chciałbym pójść, polecieć, pojechać gdzieś- ale nie mam dokąd i do kogo...
Nad stanami jest i stanów-stan,
Jako wieża nad płaskie domy
Stercząca, w chmury...
Wiek: 33 Dołączył: 15 Gru 2014 Posty: 21 Skąd: Polska
Wysłany: 2014-12-16, 20:47
Bezsens istnienia, też to mam. Kiedyś byłem młodszy miałem nadzieję że to wszystko ma jednak sens. Teraz jestem trochę starszy trochę bardziej doświadczony i niestety nadzieja prysła.
Teraz widzę więcej i nie podoba mi się to, wystarczy spojrzeć na otaczający nas świat, gdzie człowiek stracił swoją wartość. Gdzie ludzie giną, często za sprawą drugiego człowieka i pytam czy w ogóle życie ma sens. Najbardziej denerwuję mnie w tym wszystkim jak człowiek patrzy na drugiego człowieka. Weźmy przykład jakiegoś drobnego pijaka, ludzie patrzą na niego z pogardą, patrzą na to kim jest teraz, a może kiedyś był dobrym człowiekiem może przeszedł dużo w przeszłości, po prostu nie poradził sobie z otaczającym go światem. Zamiast często pomóc mu się podnieść ludzie z niego drwią. Nie widzę sensu istnienia w tym toksycznym świecie. Nie mówię są pewne jednostki ludzkie które są odstępstwem od tego, ale jest ich bardzo mało. Mam tylko nadzieję że Bóg istnieje i że widzi jak wypaczyliśmy jego obraz w nas samych.
Tak czuję bezsens dlaczego? Bo ludzie zniszczyli we mnie co kiedyś tak bardzo kochałem wrażliwość i dobroć, teraz staję się powoli kolejnym szarym robotem bez uczuć. Uwierzcie nienawidzę siebie za to. Za to że nie potrafię już współczuć, za to że nie potrafię płakać, za to że nie potrafię się uśmiechać.
PS. Nie bardzo mi chyba wychodzi pisanie prozą tego co czuję, po części mam nadzieje że uchwyciłem chociaż sens w mej wypowiedzi.
"Mówią, że świat poszedł naprzód. No tak! Poszedł naprzód, poszedł naprzód, i to bardzo... zawędrował po drodze do piekła." Stephen King- Czarnoksiężnik i Kryształ
Odkąd odeszła ode mnie najważniejsza osoba, nie widzę w niczym sensu. Każdy dzień jest pusty, nic nie sprawia mi radości, nic nie jest w stanie zastąpić mi tej osoby. Płacze, chcąc odejść bo nic poza tą osobą nie miało dla mnie znaczenia.
Mam to samo. Płaczę, albo śpię. A jak już uda mi się zasnąć, bo często w nocy nie mogę, śni mi się on. Pierwsze dni na lekach uspokajających, kolejne na psychotropach które zaczęły sprawiać że czuję się jeszcze gorzej.
Swoje życie porównałbym do marnego teatru z niewielką widownią, lożą szyderców, a scena, na której gram swoją drugoplanową rolę jest bardzo mała... chciałbym, żeby moja rola była większa... żebym był KIMŚ, aby moje życie nabrało barw, kolorów JASNYCH a nie ciemno- szarych...
Nad stanami jest i stanów-stan,
Jako wieża nad płaskie domy
Stercząca, w chmury...
Moje nadzieje i sens pryskają z sekundy na sekunde. Tracę sens albo już straciłem. Nie widzę sensu w dalszym męczeniu się. Ostro się posypało a zyskać nowy sens? Chyba dość trudne w moim przypadku...
Ja chyba też już straciłem poczucie jakiegokolwiek sensu życia. Na niczym mi już nie zależy, nie interesuje mnie moje zdrowie, ani ogólnie przyszłość. A najlepsze/najgorsze jest to, że chyba nawet chcę, żeby było tylko gorzej. Mam nadzieję, że to będzie ostatni rok.
"Nie mamy snów, lecz majaki.
Nie mamy myśli, lecz szał.
Dlatego los byle jaki.
Dlatego głos łka, jak łkał."